fbpx

Tam gdzie się kończy horyzont … Hawaje część pierwsza

Published on: 30 listopada 2015

Filled Under: Podróże, W Biegu

Views: 7151

Tags: , ,

„Nie jedź tam w listopadzie. To już sezon deszczowy i będzie padało. Pojedziesz i tylko będziesz się wkurzał, że pojechałeś na drugi koniec świata, żeby siedzieć w hotelu”. Zaryzykowaliśmy i było warto …, oj było warto.

Pierwszy raz Hawaje pojawiły się w mojej głowie dwa lata temu, kiedy wspólnie ze znajomymi planowaliśmy 3 tygodniowy wyjazd z dala od śniegu i nadchodzących zimowych mrozów. Wtedy kolega odradzał nam Hawaje przekonywując nas, że listopad to już nie ten czas. Wtedy zdecydowaliśmy się na Sri Lankę (klik klik).

Maraton w Nowym Jorku to był ostatni z moich startów w tym sezonie. Mimo, że nie cisnąłem w nim na wynik, to jednak po długim triathlonowo – biegowym sezonie potrzebowałem odpoczynku. Wiedząc, że zmieniam już kilka stref czasowych, pomysł przesunięcia się w czasie o kolejnych kilka godzin wydawał się po prostu idealny. Po cichu zaproponowałem to Zosi i ku mojemu zaskoczeniu, od razu odpowiedziała JEDZIEMY! Oboje spędziliśmy już w życiu sporo czasu w Nowym Jorku, tak więc wylot na drugi koniec świata zaplanowaliśmy na dzień po maratonie.

aaa

image1

Z samego rana pożegnaliśmy się z wielkim jabłkiem i udaliśmy się w blisko dwunastogodzinną podróż samolotem do stolicy stanu Hawaje – Honolulu. Lubię, wręcz kocham latać samolotem, ale uwierzcie mi, że powoli zaczynałem wariować :) W trakcie tego długaśnego lotu, udało mi się napisać relację z maratonuprzespać się, obejrzeć dwa filmy, poczytać gazety, i nadal nie miałem co ze sobą robić. Cóż – wielkie rzeczy wymagają poświęcenia, i zapewniam Was, że warto było się przemęczyć tych kilkanaście godzin nad oceanem.

image3
W Honolulu wylądowaliśmy około szesnastej, na szybkości wypożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy do hotelu. Dojeżdżając do Waikiki Beach, przy której znajdowało się nasze miejsce spania, słońce powoli kończyło swój dzień. Zaparkowaliśmy samochód i udaliśmy się prosto na plażę, zobaczyć pierwszy zachód słońca nad oceanem. To później stało się już nasza tradycją, i każdego dnia staraliśmy znaleźć się w wyjątkowym miejscu, żeby móc być blisko natury i obserwować magicznie zmieniające się kolory nad krystalicznie czystą wodą, w tle wygaszając światło nad malowniczymi kraterami wulkanów.

image4

Między Nowym Jorkiem a Hawajami istnieje dość spora pięciogodzinna różnica czasu. Dodając do tego kolejne sześć z jakimi musieliśmy się zmierzyć po przylocie do Ameryki, byliśmy praktycznie po drugiej stronie globu w stosunku do Polski. Kiedy Wy wstawaliście, my siadaliśmy do kolacji. Kiedy u nas słońce powoli wyłaniało się znad horyzontu, u Was dzień dobiegał końca.

image29

Po tak długiej podróży, myślałem, że prześpię bez problemowo całą noc. Zapomnij :) Mój organizm był tak podekscytowany tym wszystkim co dzieje się w okół niego, że mimo pójścia spać koło północy, o czwartej skończyło się spanie. Przez chwilę posiedziałem nad przewodnikiem i mapą, aż w końcu parę minut po piątej zdecydowałem się, że już czas pobiegać :)

image8

Tygodniowy wyjazd na hawaje miał być dla mnie okresem roztrenowania. Nie oznacza to jednak leżenia plackiem na plaży. Tak to nie potrafię :)

a1

Z naszego balkonu rozpościerał się widok na Diamond Head – krater jednego z dawno wygaśniętych już wulkanów. Na szczyt góry można też wejść, więc chyba sami rozumiecie, że była to jedna z rzeczy, które znajdywały się na naszej liście TO DO. Zosia jeszcze spała, a ja na swoje pierwsze bieganie po maratonie wyznaczyłem sobie cel, żeby obiec tą górę. Dość pofałdowana pętla wynosiła prawie dziesięć kilometrów. Gdy ruszałem było jeszcze ciemno. To jednak nie przeszkadzało spotkać dziesiątki biegaczy na trasie. Tempo nie było zawrotne, czułem jeszcze trochę w nogach maraton, ale o to właśnie chodziło. Ten bieg miał być spokojnym roztruchtaniem, a zarazem podziwianiem widoków.

image15

image14

image10

image9

Im wyżej wbiegałem, tym słońce powoli wyłaniało się znad oceanu. To były naprawdę widoki, które pamięta się na całe życie! W nosie trochę przeklinałem ten niekończący się podbieg, ale jak to mówią, jeżeli jest pod górkę, to później musi być z górki. Od piątego kilometra zaczął się długi zbieg, aż do plaży, przy której znajdował się Starbucks. Ogarnąłem dla Zosieńki kawkę, do tego dobrałem dla nas świeże owoce i mogliśmy spokojnie zjeść śniadanko mistrzów i zacząć na dobre ten dzień.

image16 image7

Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy sporo atrakcji :) Naprawdę nie mieliśmy czasu się nudzić. Chcieliśmy objechać połowę wyspy, zatrzymując się w miejscach, które polecili nam znajomi, czy wyczytaliśmy w internetach / przewodnikach, że warto. Wyszło tak, że jadąc wzdłuż oceanu zatrzymywaliśmy się co kilka kilometrów w punktach widokowych robiąc fotki i podziwiając widoki.

image20

image19

image21

Nie chcieliśmy jeść w knajpach. Plan był taki, że jemy jak lokalsi. W 7 eleven kupiliśmy sushi wrapy i pojechaliśmy na plażę zrobić sobie mały piknik. O jakie to było dobre, a jedzenie w takich warunkach smakuje jeszcze lepiej.

image13

image28

Odwiedziliśmy też, Kuoloa Ranch, miejsce w którym kręcony był Jurrasic Park, czy mój ulubiony serial LOST. Nie ma co ukrywać, wycieczka po Oahu (wyspa na której byliśmy pierwszego dnia), w dużej mierze odbywała się śladami gdzie kręcone były różne sceny z serialu, o rozbitkach feralnego lotu 815 linii Oceanic. Tego dnia na zachód słońca wybraliśmy właśnie plażę, na której rozpoczął się serial. To był absolutnie drugi koniec wyspy. Do hotelu dzieliło nas blisko 150 kilometrów. Są w życiu szalone rzeczy, które można robić – np. jechać na drugi koniec świata, żeby zobaczyć plażę, związaną z serialem, z którym nie oszukujemy się łączyło mnie blisko 6 lat życia :).

image23

image26

image24

image22

Po zmierzchu zabraliśmy się w drogę powrotną, żeby na szybko się spakować w dalszą podróż. W końcu następnego dnia o 7 rano czekał nas lot na kolejną wyspę … The Big Island … wyspę, która jest mekką światowego Triathlonu. Naszym celem było Kona, ale o tym już w następnym wpisie :)

3 Responses to Tam gdzie się kończy horyzont … Hawaje część pierwsza

  1. Anka pisze:

    Patrząc ze łzami w oczach na te zdjęcia zastanawiam się: czy mnie kiedyś będzie stać na takie wyprawy? :( Zazdraszczam najmocniej!

  2. Anita pisze:

    WOOOOOOOOW!!!! Ale zazdraszczam!!! Swietnie!!!! Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *