fbpx

Ironman od zaplecza

Published on: 12 września 2020

Filled Under: Bez kategorii, Triathlon

Views: 5497

Tags: , ,

Malbork 2020 na pełnym dystansie – tak mocnej stawki na Mistrzostwach Polski mogą pozazdrościć chyba wszystkie zawody w Polsce. Podobny poziom topowych polskich zawodników widoczny jest jedynie na MP sportu kwalifikowanego – sprintu, czy olimpijki. W tym roku nawet dubel z Gdyńską połówką sygnowaną Mką z kropką nawet nie rozbił czołówki. Na linii startu o 6 rano u podnóża zamku znaleźli się niemal wszyscy topowi długodystansowcy – zabrakło jedynie Maćka Chmury i Roberta Karasia.

Przedsmak tego co będzie czekać nas kibiców w Malborku, można było już wyraźnie poczuć w przedstartowym tygodniu. Social Media szalały … wiadomo – to trochę część taktyki – nastraszenie rywali co by pokazać jak mocno jesteśmy przygotowani do walki o Mistrzowski tytuł.

Padały bardzo mocne hasła – min. łamanie 8 godzin, co w pytaniu Triathlonlife do trenerów wytypował jedynie jeden na siedmiu trenerów, oraz Marcin, jako naczelny. Wilku mocno dawał znać, że Malbork zostanie zdobyty i te 8 godzin pęknie co samej rywalizacji dodawało ciekawego smaczku.

Kalach przyjechał bronić tytułu – jako jego przyjaciel wiem jak dużo serca wkłada w przygotowania i jak dużo ciężkiej pracy go to kosztuje. Kilkugodzinne sesje treningowe dzień po dniu to nie wszystko – w tak zwanym międzyczasie trzeba usiąść do pracy, pobawić się z dziećmi, a tu za chwilę kolejny trening. Kilka razy trening zrobiliśmy razem – 3 godzinny rower z zadaniami a na dokładkę 2 godziny biegu. W przypadku Łukasza to ponad 30 kilometrów, a to wszystko przy 33 stopniowym upale. Całkiem dobrze odnajdywałem się w roli supportu – patrząc na takie treningi tylko zastanawiałem się kiedy sam będę gotowy podjąć wyzwanie przygotowań do długiego dystansu.

Robiłem też swoje kalkulacje – 8:21 z poprzedniego roku – na ile można liczyć w tym roku, i czy te 8 godzin ktokolwiek jest w stanie połamać. W dniu startu rozmawiając z tatą Kalacha stwierdziliśmy, że aby zdobyć medal trzeba będzie zakręcić się w okolicy 8 godzin i 10 minut.

Do Malborka od początku jechałem w roli supportu – to, że wystartowałem dzień wcześniej było jedynie miłym dodatkiem, ale o tym więcej jak tylko pojawią się zdjęcia. W dniu walki o zamek czułem się jak wyrznięta szmata. Mój start dzień wcześniej – jazda w deszczu i totalne przemoczenie na mecie szybko dało się znać i osłabienie organizmu złapało lekkie przeziębienie. Próbowałem się leczyć grzanym winem wieczorem, ale za dużo nie pomogło.

Pobudka o 3 rano – mimo, że sam jeszcze nie musiałem wstawać to też już spać nie mogłem. Wiesz, że to będzie długo dzień, a poza samym szybkim przemieszczaniem się z miejsca na miejsce największym wyzwaniem będzie lekki stresik, który cały czas jest z Tobą dopóki Twój faworyt nie zamelduje się na mecie.

Zawsze śmieje się z chłopakami z którymi Łukasz bezpośrednio rywalizuje, że mocno im kibicuje, ale dobrze rozumieją, że trzymam kciuki za dobry wynik, ale zaraz za Kalachem :)

Malbork to niesamowite zawody, w których jako kibic możesz być cały czas w centrum rywalizacji. Jedyny moment, kiedy przez dłuższy czas nie wiesz co się dzieje na trasie to etap kolarski. Podczas pływanie doskonale można obserwować rozwój wydarzeń z mostu (na którym wiało w tym roku fest!). Tu dobrze wiedzieliśmy jak będzie formułował się dalszy etap wyścigu. Pierwsza grupa w pływaniu – Seba, Wilku i Kacper stale budowała przewagę. Pierwsza grupa pościgowa to Ławka i Miłosz, a ku naszemu zadowoleniu Kalach płynął w dużej trzeciej grupie, która przez cały czas trzymała swoje tempo. Z szybkich kalkulacji wynikało, że powinni wyjść z wody z niespełna 4-5 minutową stratą do liderów, co było by bardzo małą stratą (rok wcześniej brakło ponad 6 minut!).

Samo pływanie było dość wolne – liderzy wyszli z wody w okolicy 51 minut, co już dało około 4 minuty straty do łamania 8 godzin. Dobre pływanie – szybki doping przy strefie zmian i pierwsza mocna 400 metrowa przebieżka ze skokiem przez płot, żeby dobiec na wysokość ulicy i tam jeszcze raz krzyknąć #DawajKalach.

Udało się w ostatniej chwili – usłyszałem tylko szum rozpędzanych kół – a to jednocześnie był znak, że trzeba się szybko ogarniać ze sprzętem do strefy supportu na pętli rowerowej. Niczym wielbłądy zabieramy ze sobą dwa koła, pompkę i wszystkie bidony – niby mamy godzinę czasu, ale zanim dojdziemy, rozstawimy się – tu ktoś zagada, tam ktoś coś spyta to może być tak, że dojdziemy na styk.

Strefa supportu to jedna wielka rodzina. Wszyscy się znają. Niemal każdy z PRO zawodników ma tu swój zespół. Każdy zna swoją rolę i niecierpliwie patrząc na zegarek wyczekuje swojego zawodnika. Razem z Dorotą i Tatą Łukasza dobrze wiemy, który bidon podać na której pętli. Zawsze stajemy w odległości od siebie z zapasowym ekwipunkiem, w razie gdyby jeden nie został złapany. To długie cztery godziny, gdzie można pogadać ze znajomymi, a jednocześnie trochę szczękać zębami z zimna. Trochę czasu musi minąć, aby wyszło słońce – co tu dużo mówić – to Malbork – tu zawsze jest zimno i zawsze wieje. I tak w tym roku pogoda była nad wyraz łaskawa.

Czasami odpalamy relację live, po każdej pętli zerkamy też na wyniki. Kalach traci kolejną minute dwie z każdą pętlą, jednak wiem, że jedzie zgodnie z założeniami. To jest Ironman – tu wszystko trzeba robić z głową i jechać tak jak się zaplanowało. Można podjąć ryzyko – wiadomo, kto nie ryzykuje nie pije szampana, ale za to ryzyko często można zapłacić wysoką cenę.

W międzyczasie dowiadujemy się, że Wilku zrezygnował. Bardzo lubię Roberta, aczkolwiek nie do końca rozumiem całą mocno napompowaną akcje w sieci łamania 8 godzin w Malborku. Po tylu mocnych postach przed samym startem, zabrakło mi wyjaśnienia czemu zszedł z trasy. Chwilę później support Kacpra podchodzi do nas i życzy powodzenia mówiąc, że oni już kończą swoją robotę … Trochę poczułem się wtedy jak oglądając film Igrzyska Śmierci, gdzie z walki eliminowani byli kolejni trybuci.

Po trzeciej pętli rowerowej przychodzi dla nas najważniejsze zadanie. Wiemy, że Łukasz ma 9 minut straty, i pewnie skończy się to na około 11 minutach – co przy szybkiej kalkulacji daje nam wciąż nadzieje na medal!

Na biegu mamy już doskonale sprawdzoną taktykę. Każdy z nas obstawia punkt żywieniowy – mam też wszystko to, co może się przydać – woda / izo / cola – na co przyjdzie ochota, jesteśmy w stanie to podać co mniej więcej 2 kilometry. To jednocześnie pokazuje, jak ważne będzie odpowiednie odżywianie podczas startu. Wiem, że kiedy sam w końcu podejmę to wyzwanie, chciałbym mieć ze sobą ludzi, którzy będą mogli mnie wspierać na trasie – support jest tu niezwykle ważny chociażby dla samej głowy.

Z Łukaszem na biegu widzę się po raz pierwszy na wysokości 1.5 kilometra od strefy zmian. Już tu widzę, że odrobił 30 sekund, co pozwala myśleć o dobrym dalszym etapie walki, jednak to co Kalach wtedy do mnie mówi podnosi poziom zdenerwowania do maksimum.

Nie dam kurwa rady …

Mimo zmęczenia, wierzę jednak, że facet będzie mocno walczyć – w końcu teraz jest czas na jego pokaz możliwości. Na całe szczęście 10 minut później kiedy, znów się widzimy wygląda już o niebo lepiej. Tu też wykonuje przebieżkę życia, żeby podać to na co akurat treneiro ma ochotę.

Przez cały czas jesteśmy ze sobą na łączach i cały czas widzimy, jak powoli przybliża się do medalu. Kilkanaście minut później Łukasz wychodzi już na drugie miejsce – teraz pozostaje walczyć i utrzymać tempo aby odrabiać stratę do Miłosza, który tego dnia ewidentnie ma dzień konia!

Stojąc na trasie biegowej, razem z Pomsem dyskutujemy, że chyba jeszcze długo nie zdecydujemy się na pełen dystans. O ile pływanie wydaje mi się już całkiem spoko, to nadal nie wyobrażam sobie jazdy 180 kilometrów na rowerze – nie mówiąc już o jeździe przy takim wietrze jak w Malborku. Bieg gdzieś tam w głowie wydaje mi się do zrobienia, ale obserwując jak ludzie walczą na trasie i biorąc pod uwagę, że to aż maraton po ponad 5 godzinach jazdy to takie hop siup nie jest.

Stale udaje się odrabiać, aczkolwiek w pewnym momencie wydaje się, że 7 minut straty będzie ciężkie do odzyskania, ale wiadomo – to jest pełen dystans – tu bombę można złapać nawet na 100 metrów przed metą. Łukasza postanawiam motywować obecnie tym na jaki wynik leci. Walczyć trzeba do końca, a jednocześnie znacząco poprawić wynik. Kiedy widzimy się ostatni raz, widzę już zmęczenie. To nie są te same zmęczone oczy co rok wcześniej – tu widać już walkę o każdy krok, ale te kroki nadal są w kosmicznym tempie poniżej 4 min/km. Kalach bierze ostatni łyk coli i wyrusza na ostatnie 3 kilometry biegu do mety. Ja w tym czasie mam do pokonania 2 kilometry dobiegu do mety, co z plecakiem pełnym bidonów wymaga włączenia piątego biegu.

Na mecie jestem dosłownie minuty przed Łukaszem, który cały czas walczy, żeby zameldować się z jak najlepszym czasem na mecie. Srebro jest jego! Zostawił serce na trasie. Czas poprawiony o 10 minut – to kosmos … nie mówiąc już o maratonie w 2:45. Jestem dumny z tego jak walczyłeś!

Pełen szacun dla Miłosza – chyba mało kto obstawiał, że w 3 tygodnie po poprzednim starcie na pełnym dystansie wzbije się na wyżyny swoich możliwości. Wyznaczyłeś stary nowe granice do łamania i wiem, że zarówno Ty, Kalach jak i pozostali będziecie dalej walczyć o ucinanie z tego wyniku kolejnych minut. No i sorki, że nie podawałem Ci czasów :) Sam rozumiesz – priorytety :)

Moimi bohaterami tych zawodów też są pomarańczowi koledzy. Marcin mimo bomby na biegu nie odpuścił – nie zszedł z trasy, a konsekwentnie robił swoje aby dotrzeć na metę ze swoim najlepszym wynikiem! No i Krzysiu! niesamowicie dopingowałeś mnie podczas mojego startu – starałem się odwdzięczyć i pełen szacun za to, że mimo ciężkiego startu miałeś ten uśmiech i dążyłeś do mety swojego ostatniego PRO startu!

Meta Kalacha to jednak nie koniec – wróciłem na trasę dopingować moich przyjaciół. Żałuje, że nie byłem na całej trasie dla nich, ale obserwacja tego jak przekraczają swoje granice i realizują się w swojej pasji to coś niesamowitego. Rafał – wielkie graty i sorki, że tak mało widzieliśmy się na biegu! Asia – przepiękny bieg!

Ten dzień to był kawał stresu, ale i pełnej dumy z tego co zrobił Łukasz. Miał być dzień wolny, a wyszło ponad 16 kilometrów spacero – biegu. Konsekwencja w realizacji swoich celów a następnie egzekucja tego na zawodach pozwala nieustannie przenosić kolejne granice. Walczymy dalej! I jak zwykle jemy pizzę po starcie … nawet jak nie ma miejsca w knajpie, to możemy to przy deszczu zjeść po prostu na ławeczce! Dzięki za te niesamowite emocje!

One Response to Ironman od zaplecza

  1. Wielki Szacunek za Walkę i podziękowania za support! Łukasz już na zawsze pozostanie mistrzem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *