Pamiętasz kiedy znajomi wyciągali Cię na imprezę, a Tobie się tak bardzo nie chciało iść? A później bawiłeś się do samego rana? To tak właśnie jak człowiek nie ma czasami imprezowego nastawienia, tak ja tym razem nie miałem triathlonowego „flow”. Po prostu mi się nie chciało. Po trochu byłem zrezygnowany po Suszu, po trochu zmęczony już sezonem, a po trzeciemu trochu w głowie miałem zeszłoroczny mój popisowy start w Bydgoszczy … (o którym nawet na blogu nie napisałem, będąc poważnie obrażonym na rower …)
Głupio jednak by było nie wystartować w imprezie, której jest się ambasadorem co nie? Kombinowałem w głowie przez tydzień przed startem, czy by nie przepisać się na połowę krótszy dystans … przecież 1/8 to szybko i po sprawie … Jadąc w piątek do Bydgoszczy czułem z jednej strony podekscytowanie – kolejna okazja do spotkania się ze znajomymi, z ludźmi z mojej grupy Bydgoszcz Triathlon Team, a z drugiej całkowicie mi się nie chciało startować. Im dłużej o tym myślę, to stwierdzam, że chodziło o wynik. Podświadomie cały czas myślałem o tym, że znów dam ciała na tej trasie … W głowie cały czas kłąbiła mi się jakaś cyferka, której coś mówiło mi, że nie mam szansy poprawić … przecież w tym roku trasa jest o ponad kilometr dłuższa … przecież to nawet jak bym się nie starał, to nie utnę 4-5 minut gdzie indziej …
W sobotę było tylko jeszcze gorzej. Kiedy startowała 1/8, ja jeździłem na motorze eliminując oszustów (tu czytamy o parówkach). Pogoda nie rozpiesczała, a prognozy na niedzielę mówiły, że tylko będzie gorzej. Wiało, a ja nie lubię wiatru. Ta słabsza strona mojej głowy tylko podłapywała temat i podsycała – dawaj nie startuj, zacznij szukać wymówek. Po udanym starcie chłopaków wróciliśmy do hotelu trochę odpocząć. Wtedy już była kulminacja. Lowelo postanowił odmówić posłuszeństwa. Przerzutki nie chciały przeskakiwać – cudownie! Mam wymówkę – jak jutro nie pójdzie, to zwalę na rower! Chwilowy kryzys szybko został zażegnany. Łukasz z Velocity ponaciągał gdzie trzeba linkę i wszystko wskazywało na to, że nawet będę mógł zmieniać przednią tarczę. Na wszelki wypadek jednak uznałem, że nie będę jej ruszał. W końcu nie jest tam aż tak górzyście….
Dopiero w sobotę wieczorem, kiedy przygotowywałem sprzęt poczułem ten dreszczyk – chęć startu. To jednak w cale nie oznaczało, że czułem, że to będzie ten dzień. W niedzielę rano, kiedy wstawiałem rower do strefy, na próżno było szukać uśmiechu u mnie na twarzy. Głowa powoli była już wyłączona i nastawiała się na walkę. Po rozgrzewce nie czułem żadnego luzu. Ciężko mi się truchtało. Czas uciekał … trzeba było wchodzić do wody … w końcu SHOW MUST GO ON …
Woda jak to woda – była mokra :) A do tego nawet lekko chłodek … Wchodząc do Brdy czujesz się trochę jak Harry Potter (nie pamiętam już z której części). Woda przejrzysta, ale z dużą ilością glonów, czy wodorostów – zwał jak zwał – było tego dużo i jak dla mnie zanurzając głowę masz wrażenie, że jesteś Ty i jakieś potwory … W oczekiwaniu na start cały czas łapałem się jednego z gloniaków, co by nie spływać z prądem … jak się po chwili okazało, to nie było coś naturalnego, a jedynie sznurek od pianki zawodnika przede mną … sorry, ale wiem, że nawet tego nie czułeś …
Ruszyliśmy – mimo podziału na falę, w wodzie jest dość ciasno. Pierwszą połowę dystansu pokonujemy w górę rzeki pod prąd. Szczerze to nawet tego nie czuje … Płynąc za innymi (jeszcze nie płynę w czubie, ale to kwestia czasu … :)) to oni biorą na siebie walkę z nurtem. Nie minęło kilka sekund i bach … pierwszy raz dostałem kopa … okularki na szczęście przyssane i nic nie trzeba było poprawiać. Chwilę później ktoś łapie mnie za nogę i cały czas próbuje ściągnąć … czekam tylko na to, żeby dopłynąć do pierwszej bojki. Później będzie już z górki … z prądem płynie się o wiele łatwiej. Przy pierwszej boi nawrotowej korek jak do cukierni po pączki w tłusty czwartek. Nie wiem ile tam czasu tracę, ale pewnie zdążyłbym wrzucić szybki status na fejsika, gdybym miał ze sobą komórkę.
Wyjście z wody. Spoglądam na zegarek … 16:40 … WOW nie jest źle … Trzeba łapać moment i szybko na rower. Strefa zmian w hali Łuczniczka i pewna nowość. Do roweru nie dobiegamy w piankach. Przed wejściem trzeba się rozebrać i wrzucić piankę do worka. Kiedy dobiegam do wolontariuszy jestem już w połowie rozebrany. Tam widzę Kube – naszego przewodnika stada, ojca dyrektora Bydgoskich zawodów. Ten zagrzewa mnie do walki. Tak szybko pianki jeszcze nigdy nie zdjąłem. Kuba trzyma otwarty worek, wrzucam szybko piankę, czepek i okularki i dzida…. Chyba pierwszy raz dobiegam do roweru a nie do niego podtruchtuję. Mega szybka zmiana i już siedzę na rowerze…. No zanim na niego usiadłem to porządnie przywaliłem lewą nogą i zbiłem sobie duży palec. Widzę krew …. przez chwilę myśl, czy nie jest złamany. Adrenalina jednak powoduje, że nie czuję bólu. Sprawnie wkładam nogi w buty i po chwili widzę, że wyprzedzam Krasusa … (nie na długo, ale zawsze być przed nim chociaż przez kilka sekund na rowerze to chwila sławy :).
Pierwszy skręt i podjazd … dzień wcześniej widziałem jak ludzie schodzili z rowerów i wprowadzali je pod górkę. Mi o dziwo jedzie się dobrze … na chwilę wstaję na pedały … nawrotka i już z górki … kręce ile się da … na zegarku widzę jakieś kosmiczne prędkości … myślę sobie – coś się musiało popsuć – może źle włączyłem? Po pierwszej pętli spoglądam na zegarek … 59 minut z sekundami… czy to możliwe, że zrobiłem pętelke w 40 min? Jak utrzymam to około 1:20 … chyba nie jest źle :) Kręce dalej … Prawie cały czas jadę sam…. sam nie oznacza, że nie podczepiam się pod koło … sam oznacza, że nie ma nikogo przede mną … za mną kiedy się oglądam też długo długo nic. Jadąc pojawiają mi się łzy szczęścia … nie do końca dowierzam w to co się dzieję … Rok temu ledwo jechałem … jak się później okazało większość trasy pokonałem na zaciśniętych hamulcach…
Wbiegając ponownie do hali łuczniczka zegar pokazywał 1:40 … Arek coś krzyczał, że jak pobiegnę w 40 minut to 2:20 jest osiągalne … Niesamowite jest mieć koło siebie ludzi, którzy w Ciebie wierzą … szczególnie jak myślą, że jesteś w stanie na triathlonie biegać 11 kilometrów po 3:48 :))) No nie tym razem :-) Najpierw perfekcyjna strefa zmian … musicie zobaczyć ten filmik :) Może wygląda to jakbym rowerem machał na prawo i lewo, ale wiedząc po T1 jak ślisko jest w mojej alejce, wszystko było dokładnie przemyślane. Dużo sprawniej było mi biec z rowerem, czasem trzymając go w powietrzu :)
Na biegu nie było już tak przyjemnie. Z pozoru prosta trasa biegowa, posiada kilka małych podbiegów, które można poczuć w nogach. W miarę mocny jak na mnie rower też dał się odczuć podczas biegu. W okolicy 4 kilometra poczułem lekki ból na wysokości obu kolan. Wiedziałem, że to mięśnie, których zazwyczaj mało używam i to one zaczynają mówić NIE. Obawiałem się skurczy… szybko wziąłem dodatkowy żel, a na punkcie wypiłem izotonik (zazwyczaj piję tylko wodę podczas biegu). Uderzyłem się parę razy i mogłem swobodnie dalej biec. Wiedziałem, że biegnąc w okolicy 4:30 jestem w stanie złamać 2 godziny 30 minut. Raz kilometr wychodził 4:22, a raz 4:36 … w pewnym momencie straciłem rachubę. Skontrolowałem się tylko przebiegając koło mety. Wiedziałem, że musze utrzymać tempo i 2:30 jest moje.
Rok temu trasa biegowa była krótsza o blisko kilometr. W pewnym momencie trzeba było wbiec po schodkach na mostek i przebiec na drugą stronę Brdy … O jak wszyscy przeklinali ten moment… Tym razem podczas biegu marzyłem o tym moście, a tu trzeba było biec dalej do hotelu Słoneczny Młyn w którym spałem.
Podczas drugiej pętli dołączył do mnie na rowerze … (no właśnie … kto?) Jest mi niesamowicie głupio bo dobrze Cię kojarzę, ale za cholery nie mogę sobie przypomnieć Twojego imienia !!! … Kolega gadał i gadał … Krasus już pewnie na mecie, wyglądał nieźle, Ty też nieźle wyglądasz … już nie daleko. Opowiadał o swoim pierwszym starcie. Jedyne co mu powiedziałem, to “Sorry, że nie odpowiadam” … Dzięki wielkie za bycie koło mnie przez tych kilka kilometrów… Naprawdę dodało mi to siły, szczególnie na ostatnich metrach.
Wbiegając na metę Kuba zgotował mi niezły aplaus u publiczności … W ogóle startując w Bydgoszczy czułem się jak u siebie w domu. Wolontairusze krzyczeli DAWAJ RunEat …
Czas poprawiłem o blisko 7 minut w porównaniu do ubiegłego roku (normując do dłuższej w tym roku trasy) … a pomyśleć, że tak mi się nie chciało startować …
Już teraz wiem, że #mamcel…. Do zobaczenia Bydgoszcz Triathlon 2017 !