fbpx

70.3 IM Lido di Jesolo – część 2 (ostatnia :))

Published on: 6 grudnia 2021

Filled Under: Podróże, Triathlon

Views: 1863

Tags: , , , ,

Wracamy do Włoch. Jestem po słabym (to mało powiedziane) pływaniu, i po pierwszej mini pętli rowerowej. Szału nie było, ale można było powiedzieć, że na ten etap jechałem w miarę przyzwoicie. Średnia ok 34-35 km/h dawała nadzieję na dobrą dalszą część wyścigu. Zbliżam się do przepięknego zwodzonego mostu … zwalniam, aby nie przebić opon poprzez wystające elementy ukryte pod czerwonym dywanem … w tym momencie kurtyna opadła, a my wracamy po chwilowej przerwie …

To co mogło wydarzyć się w tym miejscu – nie doszło do skutku … obie opony były całe – ja nadal jechałem, jednak cały rower w tym momencie był lżejszy o 2 bidony z piciem, jeden z żelami oraz kilkoma zapasowymi z torebki. Na 30 kilometrze zawodów zostałem całkowicie bez jedzenia i z resztką picia w bidonie na kierownicy.

Tu z perspektywy czasu na pewno popełniłem błąd. Zamiast zatrzymać się, cofnąć i zabrać zguby ze sobą pojechałem dalej. Wtedy nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym. Człowiek uczy się całe życie … Wtedy właściwie zawody się już dla mnie skończyły. Zero motywacji – zero jakiejkolwiek chęci do podjęcia walki. Dojechałem jeszcze do miejsca, gdzie był już gorszy asfalt, a mi było już wszystko jedno. Do tego doszedł ból pleców, który nie pozwalał mi leżeć na lemondce. Można powiedzieć, że zaczęła się wycieczka krajoznawcza po kanałach Lido di Jesolo. Tereny już znałem – zjeździłem je na kilku treningach – wtedy z dużo większą prędkością … Trasa jest przepiękna – praktycznie cały czas jedzie się wzdłuż jednego z licznych kanałów. Można naprawdę depnąć w pedały – jednak nie tym razem dla mnie …

Psychicznie były to dla mnie najcięższe zawody w życiu. Dopiero na 52 kilometrze udało mi się złapać izotonik i wodę. To dodało trochę siły, ale nie było już mowy o mocnej jeździe. W głowie miałem już tylko myśl o tym, że poza dojechaniem do strefy zmian, czeka mnie jeszcze 21 kilometrów biegu, na wypłukanym już z glikogenu organizmie. Zapowiadał się dość długi dzień …

Zrezygnowany dojechałem do strefy zmian. Było mi już naprawdę wszystko jedno. Nie miałem żadnego ciśnienia, żeby walczyć o jakikolwiek wynik … Chciałem być na mecie i chciałem już mieć to za sobą. Po raz pierwszy powoli odstawiłem rower, na spokojnie założyłem buty, zabrałem żele i spacerem poszedłem do toi toia – przed wejściem zjadłem upragnionego żela … bez pośpiechu sik i w tym momencie na nowo zaskoczyło coś w głowie. O zejściu z trasy nie było mowy.

Niech ten dzień zacznie się od nowa! To teraz jest moje bieganie (pisząc to pojawiają się łzy w oczach). Nie wiem czy wyjechany po 90 km roweru jestem w stanie coś przyzwoicie pobiec, ale postaram się – mowie do siebie wybiegając na trasę biegową. Widzę dziewczyny – dopingują, a ja czuję luz w nogach – nie patrzę na zegarek – postanawiam biec na to co czuję – po chwili przebiega koło mnie Mati – to uświadamia mi, że gość leci na naprawdę dobry wynik i ma już jedną z trzech pętli za sobą. Przez chwilę myślę, czy nie próbować złapać jego pleców, ale to na pewno za mocno tego dnia dla mnie. Trzymam cały czas swoje tempo, a całą trasę dzielę sobie na etapy.

Bieganie w Jesolo jest niesamowite – pierwsze 3 kilometry zacienione – długa prosta wzdłuż sklepów, które namiętnie odwiedzała moja Mama, nawrotka na placu, na wysokości miejsca w którym mieszkałem i następnie 3 kilometry powrotu po bulwarach wzdłuż morza – tu nawet wieje w plecy! Celem jest latarnia morska widoczna w oddali. Jeszcze kilometrowe obiegnięcie kempingu i można wrócić na kolejną pętlę. Tu cały czas są dziewczyny. To dla mnie niesamowity doping – gdy jest ciężko, wiem, że po drugiej stronie jest ktoś kto jest tam dla mnie. Mimo, że sam nie startuje to jest tak przeżywa to co Ja z drugiej strony na trasie. W końcu mogę brać regularnie żele i nie mam do nich obrzydzenia! Jakiś mini kryzys przychodzi dopiero na trzeciej pętli – głowa jednak już tym razem zaczyna mocno pomagać – dostrzegam to, że za mną już tak spory kawałek tej zabawy, a do dokończenia zostaje jakieś 30 minut biegu. Na końcówce staram się nawet jeszcze przyspieszyć. Na kilometr do mety mijam całą ekipę – chłopaki już na mecie, dziewczyny razem z nimi, a dodatkowo Aneta z Milką dojechały już do nas i zdążyły na ostateczną scenę tego trzy aktowego show. Wbiegając na czerwony dywan – ten prowadzący już do mety unoszę ręce – tym razem jednak nie jak zawsze na boki, a układające się w rytm – klaszcząc brawo przekraczając linię mety.

Czas beznadziejny i w perspektywie całości nie ma tu w ogóle o czym mówić – schrzaniony start na maksa – sporo się nałożyło, jednak wtedy nie ma on dla mnie zupełnie znaczenia. To co wygrałem tego dnia, to fakt, że udało mi się odrodzić na bieganiu. 1:39 – to nie jest szczyt biegowych możliwości, ale zdarzało mi się biegać tak półmaraton w połówce, kiedy wszystko szło dobrze. Tu wybiegając na super płaską trasę w Lido di Jesolo to ja zacząłem rozgrywać karty, a nie mój wewnętrzny krytyk. Cieszę się, że w tym całym niepowodzeniu udało się znaleźć jakieś pozytywy i przekuć je na dalszą pracę. W tym monecie kurtyna opada po raz trzeci – a my udajemy się na dwutygodniowe wakacje – road trip po Włoszech – winnice, małe klimatyczne miejscowości, trekkingi … nie można było sobie wymarzyć lepszego odpoczynku po sezonie.

Tym startem nie straciłem w ogóle motywacji. Lubię trenować – każdego dnia sprawia mi to radość – nie zawsze mi się chce, ale jak już zacznę to wiem, że to jest mój czas. Przede mną bardzo ambitny rok – zaplanowanych mam dużo świetnych startów. Mam nadzieję, że pandemia nie pokrzyżuje tych planów. Sporo też zmian w podejściu do treningu. Postawiłem mocno na wzmocnienie zarówno ciała jak i głowy. Już po miesiącu regularnej pracy na siłowni widzę, jak zmienia się moje ciało i jak łatwiej jest trenować. Do tego praca z psychologiem pozwala spojrzeć na wiele aspektów z innej strony. Rozmawiając o wszystkim – o pracy, o sporcie, o życiu można zacząć łączyć ze sobą wiele aspektów, które finalnie wpływają na nasze codzienne życie.

Was zapraszam na kontynuacje tej życiowej przygody i obiecuję nie odpuszczać już pisania. Mam już kilka tematów, które wjadą na warsztat – jeżeli jest coś o treningu / podróżowaniu / motywacji co byście chcieli poczytać – czekam na sugestie. A tymczasem jedziemy dalej z życiem!

Peace, Love & Krówki !!!

RunEat

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *