Za mną już 10 kilometrów biegu i pierwsza 30 kilometrowa pętla roweru, a tak naprawdę zabawa dopiero się zaczyna – (pierwsza część relacji klik klik). Cały czas czuję to dziwne podniecenie, a jednocześnie lekki strach przy tym co dopiero mnie czeka. Jest lekkie zmęczenie, ale w głowie tłumaczę sobie, że na połówce przed rowerem nie będę biegł, a pływanie jest mniej męczące – szczególnie dla nóg. Dojechałem do nawrotki przy strefie zmian, stanąłem w blokach i mocno pojechałem na drugie okrążenie…
To w tym momencie wygenerowałem największą moc na samym rowerze. Na tym krótkim stu, może dwustu metrowym odcinku wyprzedziłem cały pociąg, który mijał mnie przed tym jak trzeba było zwolnić i zawrócić. Może nie jestem najszybszy na rowerze, ale na pewno w ostatnim czasie poprawiłem jazdę w trudniejszych – technicznych odcinkach. Nie mam już w sobie strachu przed mocnym wchodzeniu w zakręty. Nie wyhamowuje na kilkadziesiąt minut przed beczką, a czekam praktycznie do samego końca i później mocno ruszam do przodu.
Zostały mi dwa “krótkie” piętnastokilometrowe odcinki do pokonania – do nawrotki i powrót do strefy. Liczyłem na to, że warunki będą podobne jak na pierwszej pętli, jednak wiatr się nasilił i pierwszy kawałek był cięższy niż oczekiwałem. Mijaliśmy kilka stref kibica, które niesamowicie dodawały energii. Pamiętam, że przy tej najbliższej do strefy zmian (ok 5 km) była tańcząca krowa – a może byłem już zajechany i miałem zwidy?
Prędkość lekko spadła, czułem zmęczenie i pomyślałem już, że chciałbym znaleźć się już na biegu. Zastanawiałem się jak to teraz będzie – zakładkę robiłem już nie jedną po 60-tce roweru, ale nigdy jeszcze nie biegałem mocno po blisko dwu i półgodzinnym wysiłku. Na powrocie były kawałki gdzie wiatr pomagał wiejąc w plecy, ale były i takie, gdzie dawał mocno w twarz. Dobrze, że nie wiał boczny, bo na tych 90-tkach stożkach na których jechałem mógłbym odfrunąć w bok.
Na ostatnim odcinku zaczął dokuczać mi już ból pleców. Borat niedawno dostał nową lemondkę, z którą jeszcze nie objeździliśmy się razem za dużo. Ta z wygiętymi wąsami pozwala przyjąć wygodniejszą pozycję, ale jak ze wszystkim potrzeba trochę czasu, aby organizm przyzwyczaił się do nowego ułożenia. W momencie kiedy próbowałem się naprostować wstając z lemondki i rozciągać, na kilka kilometrów przed belką ktoś krzyknął do mnie “Dajesz RunEat” i czy wszystko w porządku. Szybka wymiana zdań i kolega odjechał w siną dal, a jak jechałem dalej swoje marząc już żeby zejść na bieg, mimo tego, że nie wiedziałem zupełnie co mnie tam czeka. Druga pętla wychodzi wolniej od pierwszej – kończę ze średnią 33.9 km/h (z licznika).
Zejście z roweru, ekspresowa zmiana i już gnałem na biegu. Biegłem w Nike Epic React, które bez najmniejszego problemu założyłem bez żadnych zabawa w sznurówki – moim zdaniem cholewka idealnie wspiera triathlon, a jest to też niesamowicie dynamiczny but – idealny na szybsze bieganie. W strefie mam ze sobą zawsze zamrożoną butelkę wody. Dzięki temu jeszcze wybiegając ze strefy mogę się napić i oblać i ominąć pierwszy punkt żywieniowy nie tracąc na tym tempa biegu.
Pamiętałem o tym, żeby nie zaczynać za mocno. Czekało mnie około 45 minut biegu. Pierwszy kilometr z górki, a w połowie mijam już wszystkich, którzy jeszcze niedawno wyprzedzali mnie na rowerze. Kolega, z którym dopiero co spotkałem się na rowerze krzyknął “No to nieźle odpaliłeś”. Cały czas wyprzedzałem, a pierwszy kilometr zamknąłem w 4:10 min/km. Nie czułem przy tym zmęczenia, ale wiedziałem, że było z górki. Nie cisnąłem, żeby trzymać to tempo – chciałem biec mniej więcej w przedziale 4:20-4:30, pamiętając cały czas, że ten duathlon to dla mnie mocny trening – nie chciałem się wyjechać, a jedynie zrobić coś co pomoże wznieść formę na wyższy poziom.
Znów podzieliłem sobie cały bieg na cztery dwu i półkilometrowe odcinki. Ta technika niesamowicie działa i dużo szybciej mija czas. Co to jest dwa i pół kilometra? Nic! No to do nawrotki i z powrotem. Czuć było, że jest już gorąco – powietrze stało w miejscu. Piłem na każdym punkcie po 2-3 łyki i oblewałem się wodą. W pewnym momencie mieliśmy się z Bartkiem z którym razem jedziemy do Kazakhstanu. Krzyknąłem do niego, żeby cisnął, i żeby to już się skończyło używając trochę mniej cenzuralnych słów. Jakoś to dodało mi kopa i na chwilę przyspieszyłem. Podbieg do strefy i hop na drugą pętlę.
W tym momencie z roweru na bieg wybiegała Magda. Wiedziałem, że dla niej to też nowy dystans, a przed zawodami razem się nakręcaliśmy, że damy radę. Magda pije, a ja mam ochotę ją pocałować w policzek :) Klepię jednak po ramieniu, dodaję siły i odpalam wrotki w zakręt ze zbiegiem.
Mijam Ulę z Mateuszem, którzy mnie dopingują i cisnę jak dziki w dół. Wiem, że już tylko 5 kilometrów – zastanawiam się czy przyśpieszyć, ale głowa podpowiada – trzymaj swoje – przyśpieszać będziesz w Astanie! Ula tak głośno krzyczy DAWAJ ŁUKASZ, że słychać ją przez dobre kilkaset metrów. Biorę ostatni żel i już jestem na ostatnim odcinku. Jestem zmęczony – kto by nie był po 3 godzinach wysiłku, ale nadal jest to kontrolowane zmęczenie. Tętno niskie – nawet nie wchodzę w drugi zakres. Oddechowo zero problemu – jedynie mięśnie marzą już o tym, żeby się zatrzymać.
Przed sobą widzę podbieg – w myślach go przeklinam, ale ani nie myślę, żeby na nim zwolnić. Pamiętam, że rok temu ledwo się na niego wdrapałem na krótkim dystansie. Przypomina mi się, że na mecie czeka zajebiste ciasto drożdżowe – to niewątpliwie jeden z powodów dla jakich warto tu startować. Jestem juz na górze – do mety jakieś dwieście, może trzysta metrów. Mam w sobie wystarczająco siły, żeby przyśpieszyć i zrobić dobry finish. Wbiegam na metę, na której czeka Bartek strzelając fotki. Opieram się o barierkę, żeby chwilę odsapnąć a Bartas stwierdza – to co – za miesiąc jeszcze jedna pętla roweru do dodania … ?
Jestem zadowolony z drugiego biegu tempo 4:30 min/km – myślę, że to tempo mógłbym spokojnie trzymać przez cały półmaraton, a do tego nie będzie w Kazakhstanie podbiegu. Trening zrobiony na piątkę!
Do startu w Astanie zostało równo 34 dni – to jeszcze całkiem sporo, żeby zrobić trochę dobrej treningowej roboty. Dziś popołudniu lecę na tydzień do Hiszpanii z Treneiro. Kalach w niedzielę startuje na 70.3 IM Barcelona, a ja ten czas spędzę na treningu skupiając się na sile rowerowej. Po powrocie czeka mnie start w moim ukochanym Sierakowie, do którego razem z Ulą i Mateuszem udaliśmy się po duathlonie na pływanko, lekkie kręcenie na rowerze, a przede wszystkim na odpoczynek! W Sierakowie 1/4 IM – ah ten wybieg z wody a na koniec bieg po lesie :)
Zaraz po zawodach na chwilę wracam do domu – Borat idzie do SPA przed zawodami, załatwiam fryzjera i wszystkie logistyczne sprawy i 1 czerwca wsiadam w samolot do Kazakhstanu. KIlkanaście dni przed startem spędzę na aklimatyzacji i poznaniu nowego miejsca. Ta przygoda zbliża się wielkimi krokami, a ja już nie mogę się doczekać !!!
Napisales: „Za mną już 10 kilometrów biegu i pierwsza 30 kilometrowa pętla biegu”. Te 30km to raczej roweru ;)
taaaak :)
tak jest jak sie pisze posty o 4 rano :P
Potwierdzam, krowa była :)