RunEat w Sierakowie – najnowsza tragikomedia w 3 aktach z dwoma przerwami wystawiana na deskach Sierakowskiego TKKFu to niewątpliwie sztuka, która przysporzy wam nie lada ubawu. W rolach głównych Janusz Triathlonu. Na scenie pojawiają się również aktorzy poboczni, bez których sztuka to nie była by tak dobra! Zapraszam do zabawy!
Preludium
Sieraków – miejsce gdzie młody berbeć nie będący jeszcze RunEatem stawiał swoje pierwsze kroki, a raczej pierwsze machnięcia ręką w pływaniu. Tu trzydzieści lat temu przez kilka lat spędzał wakacje, a dwadzieścia lat temu wyrobił kartę pływacka. To także miejsce debiutu głównego aktora w 1/4 IM sprzed dwóch lat.
Sieraków to zawsze niesamowita triathlonowa atmosfera. Klimat triathlonu można wyczuć w każdym zakamarku magicznego lasu. Bohater sztuki zna na trasie biegowej prawie każdy korzeń. To tu pierwszy raz zetknął się z triathlonem na żywo i wtedy swoje serce oddał tej zabawie.
Akt 1 – Pływanie
Jeszcze w przed dzień premiery nastąpiła próba generalna. Lekki ostatni trening w wodach otwartych miał pozwolić zaprzyjaźnić się z temperaturą wody oraz sprawdzić gdzie znajduje się pływacka forma, która w ostatnich dniach wskazywała na pływalni na całkiem niezła. Główny reżyser Kalach proponuje:
Jest forma w wodzie i trzeba to wykorzystać !!! Nie możesz odpuścić startu bo się później nie przebijesz.
Próba generalna wyszła znakomicie. Na pełnym luzie w 20 minut przepływam blisko 1100 metrów. Nieźle – nawet się nie spinałem, podczas premiery powinno pójść jeszcze lepiej.
Nadchodzi dzień premiery – ustawiam się w pierwszym rzędzie swojej fali startowej. Z kilkuminutowym opóźnieniem ruszamy do wody o 10:29. Jak najdłużej staram się biec po lewej stronie akwenu, po czym daje nura do wody i staram się napierać ile fabryka dała. Pierwsza setka wg zegarka pokazuje 1:26 – jeżeli to prawda to zrobiłem życiówkę :) Ale jakoś mało mi się chce w to wierzyć. Dostrzegam przed sobą ładnie pracujące nogi, więc postanawiam płynąć za nimi. Tempo wydaje się znośne, aczkolwiek w pewnym momencie trochę za wolne więc zostawiam towarzysza i zapierniczam do pierwszej bojki. Płynę szybko (a przynajmniej tak mi się wydaje). Pierwszy nawrót i nagle nic nie widać. Nie mam pojęcia gdzie jest kolejna boja, więc płynę za tłumem. Spora ławica pomarańczowych czepków przesuwa się w tym samym kierunku. Nie mam pojęcia jak z nawigacją bo boi jak nie było tak nadal nie widać. Nadal (wydaje mi się) płynę mocno. Jest bojka (HURA!) nawrotka i już teraz tylko kierować się na bramę Red Bulla. Wydawało się, że jest ona w miarę blisko, aczkolwiek tu jeszcze kilka set metrów zostało. Nie wiem jak ale ujrzałem na zegarku czas. 14 minut mam za sobą – o to jeszcze tylko niecałe dwieście i wyjdę z wody … Zaczynam powoli mocniej pracować nogami. W końcu jest – kolorowa brama – patrzę na zegarek i dramat … 19:23 … albo mocno nadrobiliśmy, ale popłynąłem jak ostatnia ciamajda, ale prawdziwy tragizm dopiero nadejdzie …
Przerwa Pierwsza
W całym tym dramatyzmie pływania zapominam przełączyć zegarek. Sprawnie udaje mi się zdjąć piankę i rozpocząć walkę z podbiegiem. Mimo, że jest mega ciężki to jest to miejsce gdzie udaje mi się wyprzedzić sporo osób. No cóż – nie popłynęło się dobrze to trzeba nadrabiać gdzie można. Nasze kółko gospodyń wiejskich kółko wspierających dziewczyn tak dobrze bawi się mocząc sobie nóżki na pomoście, że nawet nie zauważyły jak wyszliśmy z wody. Po drodze stoi Damian i zagrzewa do walki. Co chwila słyszę #dawajłukasz. To miejsce gdzie jestem bliski zwrócenia kanapek z miodem, które rano ledwo w siebie wdusiłem, więc sory, ale nie udaje mi sie nic odpowiedzieć. Co raz bardziej się rozpędzam. Jak zły wpadam do strefy zmian. Wszędzie ludzie rozbierający się z pianek na całą szerokość alejki. Biegnę. W pewnym momencie zatrzymuje się i nie ma mojego roweru. Nie no bez jaj – ktoś zabrał mój zamiast swojego? Przecież jeszcze rano tu był !!! Stoję jak głupi i nawet nie wiem jaki mam numer startowy. Latam w tą i w drugą stronę i w końcu widzę go z oddali – jest czarna strzała !!! Prawdziwy Janusz! Z minuta stracona – najprostszy błąd debiutanta …
Akt 2 – Rower
Janusz dzielnie biegnie ze swoim rowerem do belki. Paweł Foka Bondaruk nasz kochany spiker życzy powodzenia a ja tu już wskakuje na rumaka. Buty na gumkach jak PRO. Rozpędzam się i nagle kierownica (SAMA Z SIEBIE) skręca mocno w lewo. Zanim się zorientuje jadę już po trawie. WHAT THE FUCK ?! Udaje mi się opanować tą przekomiczną sytuację i nagle jak gdyby nigdy nic jadę sobie ścieżką rowerową wzdłuż trasy. No co … w końcu ścieżki są po to, żeby rowerami z nich skorzystać. To, że nie wywaliłem się tam nigdzie to chyba cud. Po przejechaniu kilkuset metrów nagle jest – odnóżka i powrót na trasę.
Udaje mi się wskoczyć z powrotem na asfalt i zaczynam się rozpędzać. W końcu widać jakieś sensowne prędkości. Pierwszy raz to ja wyprzedzam na rowerze a nie inni mnie… Nagle górka. Ta sama, przed którą kiedyś miałem mega strach. Sprawnie pokonuje ją, mijając miejsce w którym ktoś rok temu zostawił dla nas doping. Wiem, że nie mogę odpuszczać a trzeba cisnąć ile wlezie. Zaraz po osiągnięciu dwóch drzewek na szczycie ponownie się rozkręcam. Rower mija mi dosyć szybko. Uwielbiam moment, kiedy na pętli przejeżdża się koło ośrodka. Spory doping i do tego można tam jechać całkiem szybko. To dodaje motywacji do kolejnej rundy. Powoli odliczam czas do tego, żeby zejść na bieg…. mój bieg w magicznym lesie. Średnia prędkość z roweru 34,5 km/h (odczyt z zegarka – to 4% szybciej jak rok temu…). To był mój drugi start na kołach RonWheels. Trasa w Sierakowie nie jest najłatwiejsza ze względu na profil, ale na pewno jest szybka. Kilka osób straszyło mnie, że pod górę będzie ciężko jechać z pełnym kołem. Przyznam, że nie czułem różnicy, żebym musiał włożyć więcej wysiłku podjeżdżając, a to co jechałem z górki napędzany odgłosem dysku to moje!
Przerwa Druga
Bardzo szybka – nic o dziwo nowego się nie dzieje. Buty na nogi, czapeczka i okulary na głowę i oblewam się zostawioną zmrożoną butelką wody – POLECAM TO ROZWIĄZANIE.
Akt 3 – Bieg
Reżyser jasno mówi jak ma to wyglądać.
Nie oszczędzaj się :) Bieg: pierwsze 2km na samopoczucie z lekkim zapasem, kolejne jesteś wstanie rozkręcać się do tempa 4:00 : 4:10/km
No to lecimy. Pierwszy kilometr 4:13. Myślę sobie – jest nieźle biegną luźno, będzie można się rozkręcać. Na początku magicznego lasu stoi Krasus i Bartek. Krzyczą i słyszę – „o jaki skupiony”. Fakt – na biegu jestem wyłączony i gnam przed siebie. Początek zawsze leci się przyjemnie bo jest z górki i częściowo po asfalcie. Wyprzedzam. Cały czas wyprzedzam, co chwile krzycząc LEWA WOLNA. Po pierwszym zakręcie w lesie widzę, że już nie będzie tak różowo. Górki powodują, że biegnę w okolicy 4:30. Tętno niskie, praktycznie nawet nie wchodzę w drugi zakres.
Pierwszy podbieg na serpentynie nie jest taki zły. Jest nawet luźno. Zaraz przy mecie stoi Gosia i krzyczy OGIEŃ OGIEŃ OGIEŃ. O jak ja lubię ten okrzyk :) Przyśpieszam – w końcu ludzie patrzą no i jest tartan. Zaraz znów z górki i powrót do lasu. Panowie zapatrzeni w komórki – świetny doping :) Tempo dalej to samo. ciężko jest mi przyśpieszyć. Mimo, że chciałbym szybciej to chyba nie umiem jeszcze na triathlonie podczas biegu wyjść poza swoją strefę komfortu. Jestem na jej pograniczu, ale jeszcze czegoś tu brakuje. Mijając ludzi na trasie słyszę jak krzyczą, na bok – Łukasz biegnie. To strasznie miłe jak jesteś dopingowany na trasie zarówno przez kibiców jak i innych zawodników. Ostatni podbieg na serpentynę i to jest ten moment gdzie można dać już z siebie full. Uwielbiam rozpędzić się na tych ostatnich metrach i wbiec na metę Sierakowskiego triathlonu…
Epilog
Po raz trzeci przekraczam w Sierakowie metę – ponownie poprawiam wynik z ubiegłego roku. Cieszę się z nowego wyniku 2:28:50, aczkolwiek pozostaje duży niedosyt. Wiem, że mógłbym spokojnie zakręcić się w okolicy 2:22-2:23, a nawet jak by wszystko zagrało to i poniżej 2:20. No, ale jak się popełnia Januszowe błędy to same dwie trzy minuty oddaje się z własnej woli. Trzeba mocno popracować nad pływaniem w wodach otwartych, bo by pływać tak samo jak w basenie, i mocno porobić zakładki z mocnym biegiem na koniec. Pierwszą okazję miałem w miniony weekend podczas Biegu Ursynowa. Przed startem 45 km roweru a później mocny bieg na 5km. W planie było zakręcić się w okolicy tempa 4 min/km. Pierwszy wyszedł 3:46 i myślę sobie – hola hola RunEat – zaraz Cię poskłada, a o dziwo udało się trzymać tempo ~3:50 do końca. Stając na starcie nie myślałem o życiówce, ale na mecie był pewien niedosyt – gdyby od początku pobiec bardzo mocno można było by i zrobić niezłą życiówę, ale nie to jest teraz priorytetem. Miał być mocny trening i wyszło – za tydzień trzeba to potwierdzić na zawodach.
Sieraków 2017 to także mój pierwszy start, gdzie zapragnąłem pójść o krok dalej. Za rok koniec nie sprawdzę już czy uda mi się poprawić wynik. Zamierzam go znacznie poprawić i to podwójnie, bo po raz pierwszy spróbuję swoich sił na dystansie 1/2. Nie jest to łatwa trasa, nie jest łatwy bieg w magicznym lesie, ale trzeba sobie stawiać wyzwania, a Sieraków to moje ukochane miejsce i to właśnie tu chcę żeby odbył się mój debiut!.
Najtrudniej jest wyjść poza strefę komfortu.
Dobry opis walki