To będzie zupełnie inna relacja … Po raz pierwszy po starcie, czuje, że dałem ciała … Jest we mnie nawet jakaś mała złość sportowa, której wcześniej nigdy nie doświadczyłem. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że to wszystko po starcie, w którym zająłem w Polsce najwyższe miejsce w kategorii i zrobiłem swój najlepszy wynik na ćwiartce (nie licząc Bydgoszczy, z przykrótką trasą rowerową). A to wszystko przez 13 sekund, którymi przegrałem podium …
Miesiąc temu w Gdyni na sprincie zająłem 6te miejsce w kategorii i Kalach wtedy powiedział, że powinienem zacząć myśleć już o stawaniu na podium. Nigdy nie ścigałem się na miejsca – bawię się w triathlon dla siebie i zależy mi na moim własnym rozwoju, pokonywaniu granic i stawaniu się lepszym każdego dnia. Jednak to na pewno musi być niesamowite uczucie stanąć na podium – nawet czasem zwyczajnie dla podbudowania własnych morali.
Czym jest 13 sekund w obliczu pokonanych 56.5 kilometra? 2:22:42 – tyle potrzebowałem aby przekroczyć linię mety … 13 sekund wobec tego czasu to 0.15% … niby nic, a jednak … W sobotę po starcie śmiałem się z tego, ale przegrałem to na własne życzenie … Dziś cieszę się, że tak się to potoczyło bo uświadomiło mi, że poza dobrym treningiem, niezłą formą, na starcie trzeba być cały czas nastawionym na walkę. Nie jestem wojownikiem – raz mi się udaje włączyć tryb walki, a czasem po prostu nie wychodzę ze strefy komfortu. Aby móc dać z siebie 100% głowa musi być skoncentrowana na tu i teraz a nie bujać gdzieś w obłokach. Teraz trzeba z tej lekcji wynieść jak najwięcej, tak żeby za 5 tygodni od początku do końca być w trybie fightera.
Zobaczmy gdzie te 13 sekund można było odzyskać …
Warunki do ścigania w Malborku były w ten weekend idealne … Rano trzeba było przeprosić się z długimi leginsami i czapką … 8 stopni, kiedy się obudziłem na 3 godzin przed startem … zastanawiałem się jak bardzo zimna będzie woda. Wskoczyliśmy do niej kilka minut po 9, choć jak mam przyznać to start w Malborku to jedyna rzecz, która wymaga poprawy. Niby rolling start, a wszyscy na hura przechodzą przez matę i próbują dostać się przez wąskie wejście na trasę pływacką. Tu spokojnie można stracić kilkadziesiąt sekund.
Dawno nie płynąłem w tak ciężkich warunkach … to był prawdziwy triathlon … ciasno, walka o pozycje i trzymanie odpowiedniego rytmu trwała przez dobre 300 metrów do pierwszej boi. Może dlatego nie czułem, żeby woda była jakaś bardzo zimna (w Niedzielę było dużo chłodniej). Wiedziałem, że płynę dobrze i mocno. Najfajniejszy moment był, kiedy wyszliśmy zza drugiej boi i podczas każdego oddechu widziałem krzyżacki zamek – naprawdę spoko uczucie. Samo pływanie minęło ekspresowo i już dopływaliśmy do brzegu.
Zatrzymałem zegarek z czasem 16:06 (na macie za podbiegiem po schodach 16:20). Tu początkowo się wkurzyłem, bo przecież pływam w okolicy 15 minut … Jak się później okazało wg GPSa popłynąłem 1018 metrów, co daje tempo 1:35/100m, czyli to co zwyczajnie pływam. Kolega, który pływa podobnie do mnie też popłynął w okolicy 16:40 tak więc, albo obaj mocno nadrobiliśmy w wodzie, albo zwyczajnie było trochę za dużo. Nie ma to znaczenia, bo wszyscy mieli tyle samo do przepłynięcia, ale jeśli to moje pogubienie się w wodzie to już tu można było odzyskać kilka sekund … Cieszy jednak to, że w wodzie w kategorii byłem 2 gi…
Pływanie 16:06 (16:20)
M35-39 – 2/64 (3%)
overall 23 /400 (6%)
Ciekawe rozwiązanie było zastosowane w strefie zmian – można było korzystać z systemu workowego, jak i koszyków przy rowerze. Zdecydowałem się T1 zrobić workowo, żeby do roweru tylko podbiec i go zabrać, a T2 już przy rowerze. W strefie miałem jedno z najgorszych miejsc, bo zarówno T1 jak i T2 musiałem przebiec całe z rowerem. Jeżeli nie ma innej opcji zorganizowania stref i muszą być one niesprawiedliwe, to myślę, że numery powinny być przypisane w ramach kategorii wiekowych, a nie losowo, tak, żeby ścigające się ze sobą osoby miały podobne dystanse do pokonania. Tu spokojnie na biegu z rowerem vs bez roweru można stracić kilka sekund.
T1 zrobiłem nieźle, a tak przynajmniej mi się wydawało … jednak tu byłem dopiero 84 … Patrząc na czasy to nie są takie złe, ale myślę, że kilka sekund było tu spokojnie do odzyskania …
Rower z założenia chciałem jechać, tak jak by biegu nie było. Szybko udało mi się wskoczyć na Malbeca i rozkręcać się z każdym pokonywanym metrem. Początkowo nawet wyprzedziłem kilka osób, a później już miałem w oddali tylko dwie osoby – jedna w niebieskim, druga w różowym stroju. Celem było nie dać im odjechać, a udawało się cały czas stopniowo do nich przybliżać. Cyferki na polarze wyglądały obiecująco … średnia 36-37 km/h .. czuć było, że początkowo jechaliśmy z wiatrem. Waty też nawet spoko. Po 22.5 kilometrach na nawrotce doszedłem goniony niebieski strój. Teraz celem była Ola cała w różu. Kilka kilometrów mi to zajęło aż w końcu udało mi się ją dojść. I tu zaczęła się walka na powrocie z wiatrem. Zawsze mocno zwalniam i jeszcze nie nauczyłem się dobrze wejść w rytm z kadencją – niepotrzebnie staram się walczyć zamiast jechać na wyższej kadencji i na rytmie. Kilka raz wymieniliśmy się z Olą, a ja w pewnym momencie powiedziałem, że zajebiście wygląda w różu, ale głupio mi tak jechać za nią. Na powrocie straciłem ze 2 minuty … tu na pewno można było odzyskać te chrzanione 13 sekund :)
Rower 1:17:03
M35-39 – 11/64 (17%)
overall 73 /400 (18%)
T2 wyszła szybko, bo tu już miałem 22 wynik na 400 osób … Ruszyłem dość mocno – pierwszy kilometr 4:03 … biegło mi się dobrze i postanowiłem nie patrzeć na zegarek tylko biec na samopoczucie … i tu jest pies pogrzebany , bo moje samopoczucie tego dnia na biegu było po prostu na biegnięcie swojego bez jakiejś woli walki. Gdzieś pomiędzy 2 a 3 kilometrem wpadł mi do buta kamyk i dość mocno przeszkadzał poprawne ułożenie stopy, ale nie chciałem się zatrzymywać … pewnie trzeba było go wyjąć i po prostu biec w komforcie, a nie z ciągle przemieszczającym się kamyczkiem (do dziś mam ranę w stopie). Finalnie ułożył się gdzieś na 8 kilometrze.
Nie ma się co rozpisywać o biegu bo pobiegłem go jak ostatnia ciamajda. Finalne tempo 4:19 jest mega słabe jak na mnie – tu spokojnie można było urwać nie 13 sekund a i pewnie blisko dwie minuty …
Ewidentnie nie było „weny” na biegu .. nie było tego kopnięcia, woli walki … szkoda. Nawet fakt, że założyłem się z Ania Giżyńską (żoną Mariusza naszego maratończyka) o czas biegu nie pomógł mi zebrać się w sobie na lepsze bieganie … Ania – wiszę Ci pizzę! Teraz już wiem, że głowa musi cały czas pracować nad tym, żeby włączyć tryb walki! A te 13 sekund? To spokojnie było nawet do odrobienia na ostatnim kilometrze …
Bieg 45:41
M35-39 – 7/64 (11%)
overall 33 /400 (8%)
Malbork to bardzo dobrze zorganizowane zawody, a jednocześnie pierwsza ćwiartka, która była tak dobrze wymierzona … Zawsze gdzieś czegoś brakowało – chyba nigdy nie miałem biegu dłuższego jak 10km, a tu było pełne 10.6km. Rower kompletny – 45km …. w Sierakowie brakło 2km, w Bydgoszczy 5 km…
Przegrałem pudło na własne życzenie … czas jednak zacząć cieszyć się, że to mój najlepszy wynik na ćwiartce. Zostało 5 tygodni treningu – teraz wejście w najcięższy moment i pod koniec października walka o marzenia na połówce :) Zazwyczaj nie mam problemów z motywacją, jednak teraz trochę ciężko się patrzy, jak wszyscy już wchodzą w roztrenowanie, a tu samemu trzeba wzbić się na wyżyny swoich możliwości. Wiem jednak jakie cele przede mną i chcę o nie zawalczyć!