Długo zastanawiałem się, czy pisać ten wpis – o ile nie jest on sensu stricte sportowy, to jednak właśnie sport odgrywa w tym całym zamieszaniu dużą rolę. Do tematu podchodziłem od roku i jak się okazuje z biegiem czasu całkowicie zmieniło się moje postrzeganie tego jak COVID i pandemia wpływa na nasze życie. Wstyd się przyznać, ale ostatni wpis na blogu poczyniłem pod koniec 2020 roku podsumowując, że mimo koronowirusa to był dla mnie dobry rok. Sam fakt, że nie za wiele na blogu się działo daje do myślenia, a ja odnoszę wrażenie, że przeniosłem się do jakiegoś matrixowego zawieszenia.
Kiedy rok temu po powrocie z Nowej Zelandii trafiłem prosto na kwarantanne, a większość planów na dalszą część roku stopniowo została kasowana ku mojemu zdziwieniu jakoś nie wpływało to mocno mój nastrój oraz codzienną motywację do działania. Byłem wtedy w okresie zmiany pracy i przyjąłem strategię – widocznie tak ma być. Cały świat wyhamował to nie ma co narzekać, tylko trzymać się swojego planu. Małe cele, małe przyjemności, wdzięczność za to czego się już doświadczyło w życiu – to były rzeczy, których wtedy się trzymałem.
Z osoby, która kilka ostatnich lat spędziła w podróży, nagle wróciłem do domu. Ok – tak widocznie ma być – trzeba wykorzystać ten czas – wysprzątanie mieszkania, na co nigdy nie było czasu, nadrobienie książek, filmów … nawet wieczorne zoomy ze znajomymi z kieliszkiem wina miały w sobie coś ciekawego …
Zawody w ubiegłym roku powoli zaczęły się odbywać i idąc za hasłem chcieć to móc – zamiast narzekać – starałem się w miarę możliwości wykorzystywać nadarzające się możliwości na starty – udało się zrobić niezły sportowy progress.
I o ile w zeszłym roku wszystko było ok, to mam wrażenie, że pandemiczny spadek nastroju przyszedł do mnie niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Zacząłem czuć jak bardzo brakuje mi wyjazdów – tego przeglądania wyszukiwarek tanich połączeń lotniczych, czy zaglądania na booking, gdzie zawsze istniało kilka rezerwacji na miesiące do przodu. Zacząłem czuć, że brakuje mi tego wszystkiego co wcześniej wszyscy braliśmy jako pewnik – wyjście do teatru czy kina. Tego jak bardzo brakuje mi zwyczajnego wyjścia do knajpy, żeby spotkać się ze znajomymi – tak, żeby pogadać w rzeczywistości a nie w internecie. Zauważyłem, że social media mimo, że w obecnym czasie są najłatwiejszą formą sprawdzenia – co tam u kogoś się dzieje – zaczęły mnie męczyć. Dużo bardziej sobie cenię pogadanie przez telefon, a nie na facebookowym komunikatorze. Staram się odkładać komórkę, żeby nie siedzieć i nie przewijać na ekranie wirtualnego świata.
Tak naprawdę to brakuje mi po prostu odmiany od obecnej codzienności.
Sport i treningi w tym całym covidowym burdelu powodują, że jakoś łatwiej jest przejść przez ten czas. Gdyby nie treningi to tak naprawdę mógłbym wstać rano i przenieść się z łózka do komputera, a po skończonej pracy wrócić spać. Dla zdroworozsądkowego podejścia staram się kończyć pracę sensownie, bo tak naprawdę to mógłbym siedzieć przed kompem cały dzień – zawsze przecież jest coś do zrobienia.
Triathlon i pasja powodują to, że jest jakiś dodatkowy cel w ciągu dnia. Cel, żeby nadal wstać o 5 rano i pójść pobiegać o wschodzie słońca. Cel, który powoduje, że wyszukiwarki tanich lotów zamieniłem na przeglądanie stron z dostępnością torów na basenie. Dojeżdżanie 15 km pod Warszawę stało się też naturalną rzeczą, jednak czego nie robi się skoro to jedna z niewielu rzeczy jaka może sprawiać przyjemność?
Jednocześnie zauważyłem, że sama realizacja treningu zaczęła na mnie wpływać dużo bardziej jak kiedyś. Wszystko jest super, kiedy idzie, jednak zdarzają się takie momenty, kiedy trening nie idzie. I o ile kiedyś dosyć szybko to mnie spływało, to teraz mam wrażenie, że dłużej siedzi mi to w głowie i jakoś bezsensownie stresuje się realizacją jakościowych treningów.
Jestem już po pierwszej dawce szczepionki. Z czystej ciekawości przed przyjęciem drugiej dawki sprawdzę sobie poziom wytworzonych przeciwciał. W listopadzie 2020 miałem 8.6 (poziom referencyjny – 1.4). Kiedy zbadałem w połowie kwietnia miałem już tylko 0.68 … przeminęło z wiatrem. Zobaczymy jak organizm odpowie na szczepionkę. Liczę na to, że z czasem nauczymy się żyć lepiej. Tak, żebyśmy mogli się częściej spotykać na zawodach i z radością po przekroczeniu mety wszyscy mogli pójść do knajpy na dobre jedzenie i wino.
Mam wielką nadzieję, że powoli zbliżamy się do powrotu do czasu, które będą choć trochę przypominały okres sprzed covida. Do czasu, gdzie zadzwonisz do kogoś i bez problemu umówisz się na wyjścia na spotkanie i zjedzenie tatara w knajpie. Do czasu, kiedy spontanicznie będzie można kupić bilet na samolot i następnego dnia bez rozkmininania, czy zdążę zrobić test – bez problemu spędzić weekend kilkaset kilometrów od domu.
Pandemia to nie tylko cyferki, które podają nam media odnośnie nowych zachorowań, czy zgonów. To też bardzo ważny aspekt, który będzie przez długi czas na nas wszystkich wpływał – dzieciaki bez szkół i interakcji z rówieśnikami – my dorośli już ludzie, którzy nagle zaczęli, żyć w innej rzeczywistości z ograniczonymi kontaktami międzyludzkim. Obyśmy szybko mogli znów razem przeżywać żyćko.
Jestem ciekawy jak jest z Wami? Czego Wam najbardziej brakuje? Jak sobie radzicie z tą nową normalnością?
Cześć. Kilka lat temu postanowiłam „wziąć się za siebie”:siłownia, z czasem bieganie – koniec stawki, ale był fan. Przełamałam wiele własnych barier i minus 30kg. W 2020 powoli wszystko zaczęło tracić sens. Pracuję w handlu-lockdawn niewiele zmienił-no może poza noszeniem szmaty na twarzy przez wiele godzin. W pewnym momencie przestało mi się chcieć robić cokolwiek. Siłownię zamknęli, bieganie czy rower z ciągłym rozglądaniem się czy nie jedzie Policja-bez sensu.Próbowałam wrócić na dobre tory na jesieni, ale gwałtowna ucieczka przed dzikiem zwichrowala mi kolano. W styczniu na Covid zmarł mój teść – człowiek aktywny, bez chorób-przy okazji zarażając mnie. Przeszłam z różnymi objawami, ale chyba bez skutków ubocznych. Kolejne obiecanki samej sobie, ale nie mogę się zmusić i już plus 17kg. Im więcej myślę, że tracę to co nie było łatwo osiągnąć, tym mniejsze szanse widzę do powrotu do aktywności i wagi, nie chce mi się z domu wychodzić. Zmuszam się jedynie do kilkukilometrowych spacerów-chociaz to nic nie daje. Poza tym nie widzę większych szans na powrót do normalności-zaraz będzie wersja indyjska, holenderska albo islandzka i akcja „otwieramy-zamykamy”- czego w większości nie widzę sensu. Dzieki statusowi „ozdrowieńca” udało mi się wyjechać na wakacje do Chorwacji-przez chwilę było normalnie (bez szmat, otwarte restauracje, spacerujący ludzie, jedziesz rowerem i nikt Cię nie wyzywa). Niestety to tylko chwila i wróciłam do tej #$&&_!?! & $# rzeczywistości. Następne wakacje za rok-jak dotrwać? Wybacz te użalanie się. Pozdrawiam serdecznie i podziwiam!
Hej Aga – to jest wlasnie to o czym mowie – ze wiele z nas dusi w sobie to co sie dzieje, a niestety negatywnie wplywa na nas. To zadne uzalanie – a po prostu rzeczywistosc. Trzymam kciuki za Ciebie. Nie poddawaj sie – teraz spacery, za chwile marszobieg. Mam nadzieje, ze uda sie wrocic do Twojego lepszego czasu!
Tylko jak się zmobilizować do czegokolwiek? Nie jestem i nigdy nie byłam prawdziwym sportowcem-kanapa i bezmyślne przewijanie ekranu telefonu. Kocham książki, a nie wiem czy w tym roku przeczytałam 3. W mojej głowie jest aktualnie jedna myśl „świat się skończył i nic się nie zmieni, więc po co?”
Na mnie dziala metoda malych celow – wyznacz sobie – 10 min dziennie z ksiazka – i powoli zaczniesz wchodzic w swoj dawny tryb?
Ja się załamałam w 2020, gdy odwoływali mi po kolei wszystkie zawody, ale u mnie to nie były po prostu kolejne zawody – to były moje życiowe cele. Na przykład chciałam przebiec maraton w rok po urodzeniu córki. To już nie wróci, nie da się tego przesunąć w czasie. Miałam odwiedzić moją najlepszą przyjaciółkę, której nie widziałam wtedy od 2 lat (ciąża, niemowlak, po jej stronie poważna choroba) i przy okazji zaliczyć Eiger Ultra Trail. Próbowałam się jakoś nakręcać, jakieś zawody wirtualne, hybrydowe… Niestety, raz zgubiłam się w lesie przez to, że GPS działał z opóźnieniem a trasa biegu hybrydowego nie była WCALE oznaczona, wpadłam w pokrzywy próbując wrócić na trasę, zrezygnowałam ze strachu, że zaraz zmrok zapadnie a ja zostanę zgubiona w lesie z beznadziejnym GPSem… Potem dostałam jeszcze medal za ten bieg, choć nie wysłałam żadnego GPX…. No załamanie totalne, co tu dużo gadać. Coraz mniej chciało mi się wychodzić, w złą pogodę miałam dodatkową wymówkę, że siłownie zamknięte.
Ale ja i tak mam małe problemy, znajomi popadli w depresję, alkoholizm, u niektórych rozwinęły się zaburzenia osobowości i pojawiły się myśli samobójcze, tracili pracę (jeden znajomy stracił pracę 3 razy w 2020), mój brat trafił do szpitala covidowego. Ja mam pracę, dom, zdrowie, jest dobrze. Tylko klimat taki ciężkawy, w powietrzu wisi covid…
To co piszesz na koncu jest mega wazne … depresja dotyka bardzo wielu ludzi, tylko malo kto albo zdaje sobie z tego sprawe, albo boi sie poprosic o pomoc. Tylko nawet jezeli inni maja gorzej to trzeba pamietac tez o sobie. Bo nawet jezeli nasz swiat jest super to w moemencie kiedy cos sie zmienia to Ty jako jednostka jestes w tym sama, a zmiana moze na Ciebie tez negatywnie oddzialywac. Mam nadzieje, ze z przyjaciolka uda sie zobaczyc jak najszybciej! A maraton przebiegnij – nawet jesli bedzie 2 lata od urodzenia – to zawsze bedzie Twoj czas, a i coreczka na mecie bedzie juz widziala mame zadowolona! Zdrowka!