Pamiętam ten dzień jak by to było wczoraj. Mimo, że to już dwa lata to mam wrażenie, że bez problemu byłbym w stanie odtworzyć wydarzenia tego dnia co do minuty. To był jeden z ważniejszych dni w moim życiu. Po raz pierwszy pokonałem biegiem 42km i jeszcze 195 metrów. Po raz pierwszy w życiu osiągnąłem cel, o którym kiedyś nie myślałem. Cel który dla chłopaka, który jeszcze rok wcześniej był grubasem, był nie osiągalny. Cel z którego część ludzi się wyśmiewała. Po raz pierwszy przekroczyłem pewną ważną granicę w swoim życiu.
Kiedy myślę o tym, skąd wziął się w mojej głowie pomysł na maraton, to pierwsza rzecz jaka przychodzi mi do głowy to Arvind. Koleś, który postuje na fejsie jeszcze więcej jak ja (a jednak można …). Ziomek, który od kilku lat prowadzi bloga FitBack.pl Mam to szczęście, że stałem się jednym z pierwszych fitbackowiczów. Wtedy w sieci nie było jeszcze tylu blogów, czy fanpejdży, motywujących do zrobienia czegoś ze swoim życiem. Pod swoim avatarem napisał pewne hasło:
arvind wraca do formy, której nigdy nie miał ;) dzienniczek treningowy….
Zacząłem obserwować co ten gość robi i nagle okazało się, że przebiegł maraton. Pomyślałem sobie, że skoro on może to czemu nie ja? To był czas kiedy nie nosiłem już zbytniego balastu, a za sobą miałem kilka biegów na 10km. Miałem już wtedy w planach półmaraton – miałem pobiec w poznaniu … koniec końców debiutowałem w Białymstoku. Arvind w tym czasie przebiegł Orlen maraton, i tak na spontanie zapisałem się na maraton w Warszawie. Zapłaciłem za pakiet pewnie coś koło setki więc miałem pewien bat na głowie. Był maj. Dzień po połówce przeglądałem Runner’s World w którym znalazłem informacje na temat Wyzwania Runner’s World. Okazało się, że dosłownie za grosze (wtedy to było chyba 299 zł) mogę mieć przez 16 tygodni opiekę trenera, jakąś koszulkę i pewnie kilka innych gadżetów. No ale przecież zapisałem się już na maraton w Warszawie – wydałem tą stówę, to co mam teraz wydać jeszcze trzy stówy? A przecież oni przyjmują tylko 50 osób. Gazetę czyta pewnie grubo kilkanaście jak nie kilkadziesiąt tysięcy, więc i tak pewnie mi się nie uda, ale postanowiłem spróbować. Zapisałem w kalendarzu przypomnienie na 18:58.
Nie pamiętam już teraz, kiedy to dokładnie było, ale jakoś w połowie maja. Jedyne co trzeba było zrobić to wbić się jak najszybciej na stronę, wypełnić krótką ankietę i liczyć na szczęście, że byłem jedną z 50 najszybszych osób tego dnia. Nie byłem – kilka dni później nie znalazłem swojego nazwiska na liście startowej. Była końcówka maja – środa – dzień przed długim weekendem Bożo Ciałowym (można w ogóle tak napisać?). Wychodzę z pracy – telefon.
Cześć Łukasz, tu Paweł mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Dostałeś się do Wyzwania Runner’s World z listy rezerwowej. Zainteresowany? Przydzieliliśmy Cię do grupy zaawansowanej…
Że co? Ja grupa zaaawansowana? Przecież ja dwa tygodnie dopiero przebiegłem swój pierwszy półmaraton. Godzina, pięćdziesiąt minut, pięćdziesiąt siedem sekund – o jakim zaawansowaniu my tu mówimy? Chwile pogadaliśmy – nie mogło być inaczej. Skacząc z radości po biurze powiedziałem, że zaraz robię przelew. Rozłączyłem się i od razu zadzwoniłem do siostry.
Magda! Nie wiem jak, ale 13 października biegnę maraton w Poznaniu. Nie wyjeżdżaj wtedy nigdzie
4 miesiące później wylądowałem w Poznaniu.
Przyleciałem w piątek rano. Poszedłem na 6km rozruchu i rozkoszowałem się kanapą w salonie u siostry. Z okna widziałem miejsce, gdzie za 2 dni miałem stanąć na linii startu swojego pierwszego maratonu. Wieczorem umówiliśmy się z wyzwaniowcami na makaron. Spotkaliśmy się w knajpcę Bar a Boo. Nie była daleko od domu – jakieś dwa kilometry. Siostra początkowo nie chciała mnie podwieźć – jednak Filip przemówił jej do rozsądku – przecież nie po to, od dwóch dni ładuje węglowodany pod korek, żeby marnować energię na jakieś spacery do knajpy. Koniec końców Magda podwiozła mnie pod same drzwi :)
13 października 2013
Pamiętam jak obudziłem się o 2-giej. Nie mogłem spać. Zacząłem się stresować. Spałem na łóżku syna mojej siostry. Takim niby piętrowym. W nogach znalazłem jakąś maskątkę. Przytuliłem się do niej – udało się zasnąć.
Pamiętam jak zadzwonił budzik o 6tej.
Pamiętam, że było zimno, za oknem ciemno. Spojrzałem na komórkę, a tam wpis od mojego przyjaciela, który namówił mnie do tego całego biegania.
Pamiętam jak jadłem bułki szwedki, których nikt nie mógł znaleźć z miodem, piłem herbatę z cukrem. Nie mogłem już patrzeć na słodkie. Byłem zatankowany, tak, że jeszcze gram cukru i zaczęło by mi się wylewać uszami.
Pamiętam rozgrzewkę.
Pamiętam jak na 5 minuty przed startem, Ewa jedna z trenerek Wyzwania powiedziała do mnie:
Na ile biegniesz? 3 godziny 40 minut. Na ile? Przecież to Twój pierwszy maraton… nie za szybko?
No świetnie. Ja tu jestem przekonany, że to jest w moim zasięgu, a tu trenerka mówi mi, że to za szybko… Na szczęście podszedł wtedy Jacek – koleś którego poznałem dzień wcześniej. Też chciał biec na trzy czterdzieści. Biegliśmy razem.
Pamiętam jak na pierwszych trzech kilometrach, zanim dobiegliśmy do stadionu Lecha rozmawialiśmy o tym jak trenowaliśmy.
Pamiętam jak przeszliśmy na temat nart i snowboardu mijając tabliczkę z 5tym kilometrem. Siódmego nie widzieliśmy, a później się okazało, że kolejny kilometr pobiegliśmy w 5 minut – o 12 sekund za szybko.
Pamiętam jak mama, siostra, jej koleżanka i Kuba stały przy wbieganiu na wiadukt.
Pamiętam jak dobiegaliśmy do półmetka i cieszyliśmy się, że jesteśmy o kilkadziesiąt sekund do przodu.
Pamiętam, że zbiegając w dół ulicą Browarną mijaliśmy Kaję oraz grupkę wyzwaniowców. Czuliśmy się z Jackiem wtedy kozakami – wyprzedzamy innych – tych co byli szybsi – pewnie mają kryzys, a my jak młode wilki gnaliśmy dalej. Cały czas gadaliśmy – w końcu musieliśmy się lepiej poznać …
Pamiętam, jak mijaliśmy tabliczkę 30 kilometra i pomyślałem sobię …Kur… przecież ja jeszcze nigdy w życiu nie przebiegłem.
Pamiętam, jak znów mineliśmy moją grupę wsparcia :) To był 32-33 kilometr. Przybiłem piątke siostrze powiedziałem, że wszystko spoko i wtedy już nie było spoko :)
Pamiętam ten piep%$&^ podbieg na Serbskiej, na który ledwo co się wdrapaliśmy.
Pamiętam jak w połowie tego &%&$^&$%^ podbiegu był punkt żywnościowy i po raz pierwszy napiłem się izotonika. Potrzebowałem cukru.
Pamiętam, że jak tylko znaleźliśmy się na górze, zrobiliśmy szybką kalkulację i zaczęliśmy gnać przed siebie. Te nasze 3:40 było w zasięgu.
Pamiętam, jak mijając tabliczkę 41 kilometra Jacek krzyknał:
Dawaj – za 5 minut piwo !!!
Pamiętam jak wbiegałem na metę.
Pamiętam to szczęście …
Pamiętam jak wszedłem do namiotu i Łukasz zapytał:
ile? ile? ile?
No cóż .. trochę zabrakło…
Pamiętam masaż, to jak nagle zacząłem się trzęść z zimna.
Pamiętam trzy piwa wypitę na mecie i kolejkę do grawerki.
Pamiętam … wszystko dokładnie :)
To wszystko nie było by też możliwe, gdyby nie Łukasz – mój trener – mój przyjaciel. Gdyby nie Wyzwanie to moje bieganie pewnie potoczyłoby się całkowicie inaczej. Zadebiutowałbym w Warszawie, zaliczył ścianę i pewnie raz na zawsze zapomniałbym wtedy o bieganiu, nie mówiąc już o triathlonie, o którym nawet w snach bym nie śnił. Dzięki Łukasz!
2 lata później
Dwa dni temu, dwa lata po debiucie stanąłem na linii Poznańskiego maratonu – mojego maratonu. Na ten dzień zaplanowany miałem trening 32km. Miałem dwa wyjścia … zacząć od początku i zejść na trzydziestym drugim, albo wejść na dziesiątym i biec do końca. Wygrała druga opcja. Z dwóch powodów – mogłem chwilę pokibicować, na trasie przebiec przez stadion Lecha a na końcu logistyka. Na mecie czekał na mnie strój na przebranie.
Przez te blisko trzy godziny biegu wszystko to co działo się dwa lata wcześniej wracało. Trasa mimo, że zmieniona w dużej mierze przebiega podobnie do tej sprzed dwóch lat. Każde miejsce na trasie przywoływało wspomnienia. Żałowałem jedynie, że nie ma na trasie Jacka. Mimo, że widzimy się tylko raz do roku podczas Półmaratonu Mikołajów w Toruniu to jednak te nie pełne cztery maratońskie godziny pozwoliły nam się nieźle zaprzyjaźnić.
Trening na trasie maratonu to wspomnienia. Jednocześnie potężna dawka obserwacji. Bieg tempem rozbiegania pozwala zobaczyć maraton od drugiej strony. Przybijanie piątek z dzieciakmia, wymiana zdań z biegaczami. W końcu pomoc innym. Od trzydziestego starałem się motywować innych. Kiedy widziałem jak ktoś zaczyna iść klepałem go po ramieniu i proponowałem żeby biegł za mną. Część dawała radę kilka kroków, cześć kilka kilometrów. Przez 6 kilometrów biegł ze mną jeden chłopak. Później przyśpieszyłem, a on na mecie powiedział, że gdyby nie ja to by szedł od trzydziestego. Takie sytuacje sprawiają, że chce mi się biegać więcej :)
Maraton to nie tylko 42 kilometry. To tygodnie przygotowań, setki wybieganych kilometrów, jeszcze więcej wylanych litrów potu. Dziesiątki wyrzeczeń. Wszystko dla tego jednego dnia – dnia próby. Dnia wysiłku i bólu. W końcu dnia kiedy przekraczamy linię mety. Raz zgodnie z założeniami z nową życiówką – innym razem z bólem wewnętrznym. Bez wyniku. Taki jest jednak maraton i to właśnie w nim jest najlepsze.
Kiedyś ktoś zapytał mnie dlaczego warto przebiec maraton. Kilka tygodni temu koleżanka w pracy – po co to robię. Poza odpowiedzią, że bo to lubię nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ten trening – te 32 kilometry – te wspomnienia z mojego debiutu dały mi odpowiedź na te pytania. Dlaczego warto? Właśnie dlatego – dla tych wspomnień. Jak raz to zrobisz to zapamiętasz ten dzień do końca życia, a na mecie mimo, że ciało będzie chciało inaczej, głowa już zacznie myśleć kiedy i gdzie następny. Przede mną za trzy tygodnie maraton w Nowym Jorku – rozrywkowo – nie na wynik. Na zwiedzanie. Dla atmosfery. Spełnić marzenie!
Na koniec Wam życzę jednego – takiego maratonu ze wspomnieniami. Jestem pewien, że jak macie już go za sobą to też pamiętacie wszystko bardzo dobrze, a jak nie? Najwyższy czas pomyśleć kiedy i gdzie. Zacząć przygotowania. Zapraszam na wspólną wycieczkę do Paryża na początku kwietnia. Trasa idealna, a zima to najlepszy okres do trenowania przed wiosennymi maratonami.
Jak zawsze będę wdzięczny za kciuka w górę poniżej, a jeżeli macie kogoś kto myśli o maratonie – udostępnijcie ten wpis. Dla wspomnień warto.
Ty pieszesz o maratonie, a ja w najbliższym czasie (25.10) biegnę debiut w półmaratonie. Nie mogę już spać, stresuję się, ciągle o tym myślę i wiodącą myślą jest na *&^% mi to było?
Także dla wsparcia i podniesienia na duchu czytam teraz wszystko co internet ma w swych zasobach o maratonie i półmaratonie.. Dla mnie obecnie mataton to dystans nie do opisania, każdy maratończyk jest jednocześnie superbohaterem ;)
Dzięki za tekst. Tej jesieni odpuściłem debiut w maratonie, choć po zaliczeniu debiutu na połówce IM w Przechlewie maiłem w planach debiut w maratonie tej jesieni . Teraz już wiem co zrobię wiosną, Już zaczynam szukać dobrego terminu debiutu. Pozdrawiam.