Ostatni weekend to dwa i pół dnia warsztatów kulinarno-biegowych w Górach Świętokrzyskich – Eat Better & Run Faster. Kolejna okazja do poznania nowych ludzi, zainspirowania nowymi smakami, czy w końcu pobiegania w nowym terenie.
Lubię eksperymentować z gotowaniem, aczkolwiek – śniadanie zawsze kojarzyło mi się z tradycyjną polską kanapką. Kilka miesięcy temu wprowadziłem do swojego menu owsiankę, jako posiłek szybki do przygotowania, który też idealnie nadaje się do diety biegacza. Nieodłącznym elementem też mojej diety od zawsze jest mięso. Wegański weekend bez mięsa wydawał zapowiadał się ciekawie, przyznam jednak, że w głowie chodziły mi myśli – czy ja po prostu przez te kilka dni nie będę chodził głodny… jak żyć skoro to tyle posiłków bez mięsa, jajek, ryb czy ostatnio moich ulubionych krewetek. Jak dla kogoś kto lubi mięso – przerażające. Fakt, po przeczytaniu książki Scotta Jurka „Jedz & Biegaj” coraz częściej eliminowałem ze swojej diety mięso i czułem się dobrze. Nie były to jednak prawie 3 dni pod rząd.
Warsztaty rozpoczęły się od tzw. rozruchu. Zrobiliśmy wspólnie jakies 5km truchtania dla rozgrzewki, aby przejść do zajęć wspomagających siłę biegową i otworzyły nasz pasy biodrowe. Tak jak dobrze znałem Skipy A, B czy C tu pojawiły się skipy V i N, a co gorsza mieszanki różnych skipów. Kombinacja CV tylko w nazwie chyba wydawał się śmieszna, jednak czuć było efekty. Po kilku rundkach skipów zaczęliśmy skoki przez pachołki. Nie było łatwo :) Po godzinnym treningu czas na nagrodę – kolacje. Po mojej przygodzie z odchudzaniem wiedziałem, że sałatką można się najeść. Nie wiedziałem, że aż tak. Przygotowaliśmy kaszę kus-kus z warzywami, sałatkę z suszonymi pomidorami i orzechami nerkowca. Do tego przepyszny bezglutenowy chleb od Pana Gienia zrobiony na bazie kaszy jaglanej. Na pieczywko – Humus (pasta z ciecierzycy z dodatkiem pomidorów), nutella bez cukru i bez mleka (zrobiona na bazie powideł i kakao) oraz bez cukrowe dżemy z malin i moreli. Niby niewiele, ale można się nieźle najeść.
Kolacja samoistnie przerodziła się w dyskusje, kto gdzie biegł, jakie ma plany. Wtedy też zrozumiałem, co moi niebiegający znajomi mogą sobie myśleć o mnie jak opowiadam o maratonie, czy nawet o półmaratonie. Dla kogoś kto nie robi tego na co dzień, myśl o przebiegnięciu 21 czy 42 km wydaje się dość abstrakcyjna. Słuchając Doroty, która opowiadała o tym jak pokonała 125km po górach czułem, że rozmawiam z kimś kto oszukuje prawo natury. Z kimś kto jest w stanie pokonać coś co na tą chwile dla mnie jest totalną abstrakcją. No właśnie, na tą chwilę …. Gdy byłem w maju tego roku w Bieszczadach widziałem jak do Cisnej zjeżdżały autokary z ultra-biegaczami, którzy właśnie ukończyli morderczy bieg rzeźnika. Mówiłem wtedy o nich- nienormalni :). W mojej głowie zaczęły pojawiać się myśli – a może ja też ?
Drugi dzień to śniadanie z dwoma rodzajami owsianki – bananowa i jabłkowa, z dodatkami migdałów i suszonych owoców. Do wyboru była także, kasza jaglana z kakao oraz chlebek Pana Gienia z dodatkami. „Chwila” na strawienie i czas na przedpołudniowy trening.
Wildhorse, czyli po polsku dziki koń, to mój nowy but trailowy, który udało mi się wyszperać w internecie za 250 zł. Całkiem niezła cena jak na but, który na początku kosztował 500 zł. Tydzień przed warsztatami przetestowałem but w Lesie Kabackim i już wtedy pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Jednym z celów wyjazdu było dokładne przetestowania buta do biegania po górach. W końcu na drugą połowę 2014 planuje tygodniowy obóz biegowy w wysokich górach.
Już pierwsze włożenie buta na nogi dało uczucie, że mam na sobie całkowicie inny but do biegania. Dokładnie dopasowuje się do stopy i tak naprawdę czułem, że mam na nogach dość dużą skarpetę z całkiem przyjemnym miękkim podłożem. Dużą zaletą butków jest to, że są bardzo lekkie, co sprawia uczucie biegania na boso. But zachowuje świetną przyczepność do podłoża i można jednocześnie przy nim rozwinąć skrzydła. Zarówno przy ostrym podbiegu, wspinaniu się pod stromą górę jak i zbieganiu idealnie trzyma się terenowej nawierzchni.
W warszawie przed wbiegnięciem do lasu biegłem kawałek po asfalcie i wtedy moje pierwsze wrażenie nie było za dobre – wydawało mi się, że po prostu but nie trzyma się śliskiej nawierzchni. Po wyjeździe trochę zmieniłem zdanie. Trening w połowie był w lesie z licznymi podbiegami i zbiegami, druga część była po asfalcie w deszczu. Nie poczułem jakoś znacząco braku przyczepności, aczkolwiek trzeba wtedy biec cały czas myśląc o tym by odpowiednio ustawić stopę. Ten but po prostu nam nie wybaczy błędu :) Pozytywie byłem też zaskoczony, że nie jest aż tak bardzo przemakalny. Wskoczyłem w kałuże i fakt – może lekko poczułem, że zrobiło się chłodniej, ale nie czułem, żebym miał w bucie wodę. Jest też dostępna wersja z GTX tak więc jeśli chcemy zapewnić sobie nieprzemakalnego buta – to jest całkiem niezły kandydat. Jest jednym z najlepszych butów w w jakich mi się do tej pory biegało.
Po treningu sesja rozciągania i koktajl na pierwsze zaspokojenie głodu. Koktajl bananowo-kakaowy z mieszanką orzechów i suszonych owoców. Pycha ! Czas na prysznic i wspólne gotowanie. Przygotowaliśmy kilka sałatek a jako danie główne makaron z suszonymi pomidorami, szpinakiem i warzywami. Dawno się tak nie najadłem!
Przed wieczornym treningiem, Jacek spojrzał też na naszą postawę – głównie na to jak zachowują się nasze kolana, i czy są w odpowiednim ułożeniu. U mnie lewe wychodzi trochę na zewnątrz tak więc będę musiał mocno skupić się na treningu stabilizacyjnym i rozważyć też wkładki ortopedyczne do buta. Na szczęście następny trening to głównie stabilizacja – czyli duża walka z samym sobą. Pompki na niestabilnym podłożu – raz pod nogami, raz pod dłońmi, podawanie piłki lekarskiej pod nogami i nad głową, czy też wsparcie z na przemian podniesionymi rękoma i nogami. Wiem, że przy tych ćwiczeniach, jeszcze dużo pracy przede mną. Cotygodniowe zajęcia na sali, powinny pomóc.
Ostatni dzień to typowo trailowy trening. 3 km pętla z dwoma porządnymi podbiegami, a nawet jednym po prostu wspinaniem się – bo wbiegać tam się fizycznie nie dało :) Łatwo nie było, i tak jak kiedyś bym powiedział, że nigdy więcej … to tu polubiłem bieganie po górach. Mimo, że w planie miałem jedną pętle, z chęcią pobiegłem jeszcze drugą a później dobiegałem sobie do dyszki, żeby wbić się chociaż w kilometrażu w swój plan treningowy :) Jak na początek okresu wprowadzającego w nowy okres treningowy to rozpocząłem dość ostro, ale nie czułem zmęczenia tylko wciąż banana na twarzy. Ta trailowa pętelka jeszcze bardziej rozbudziła chęć startu w górach. To co może jak nie Rzeźnik to chociaż Rzeźniczek ? Do czerwca jest jeszcze sporo czasu :) Czas porozmawiać z trenerem …
Jeżeli krążą Wam w głowie obozy biegowe w górach, a nie macie na to czasu to takie warsztaty są idealnym rozwiązaniem. Weekend pozwoli Wam zobaczyć jak to jest pobiegać w terenie a jednocześnie dać obraz, czy jest to właśnie to co Was kręci. W moim przypadku pokazało, że nie jest to takie straszne jak się wcześniej wydawało. Polecam spróbować, poza samym bieganiem, możliwość poznania nowych posiłków oraz ciekawych osób. Przepisy niebawem na blogu :)
Teraz już tylko wyczekuje drugiej połowy 2014 aby móc pobiegać na dużej wysokości i zbudować formę na jesienny maraton…
654077 577117We guarantee authentic brands avoiding inferior commercial imitations, or even dangerous counterfeits. 770191