To w tym miejscu ponad 30 lat temu rok w rok spędzałem wakacje. Uciekałem z kolegami do lasu przez dziurę w płocie, która jest tam do dziś. W tym samym miejscu spędzałem jedne ze swoich pierwszych kolonii wywołując po nocach duchy i płacząc jak bóbr kiedy rodzice przyjechali w odwiedziny i wyjeżdżali beze mnie. Na tej samej plaży, z której teraz wbiegam do Jaroszewskiego jeziora, żeby rozpocząć kolejne triathlonowe zawody zdawałem kartę pływacką. To też ta sama plaża, na której cztery lata zobaczyłem triathlon na żywo po raz pierwszy w życiu. No i w końcu to właśnie na ośrodku TKKF zaraz przy trasie biegowej jest duży budynek stołówki, której zapach nie zmienił się od tych trzydziestu lat … SIERAKÓW – wyjątkowe miejsce, w którym mam nadzieje, że nigdy mnie nie zabraknie podczas planowania triathlonowego kalendarza.
To jedne z pierwszych tri zawodów w roku – często wybierane przez nas na rozpoczęcie sezonu. Tak samo było w moim przypadku … A nie hej! Przecież zacząłem już sezon z przytupem na Tajwanie w połowie marca, gdzie zdobyłem 3cie miejsce podczas 5150 Taitung… (KLIK! KLIK!).
Po 3 startach na 1/4 IM w Sierakowie (tu też debiutowałem) początkowo myślałem, że chętnie zrobie tu połówkę … Miejsce dla mnie wyjątkowe, więc dlaczego nie? Z biegiem czasu jednak zdecydowałem się na start w imprezie sygnowanej czerwoną Mką z kropką … chciałem poczuć ten ironmanowy klimat podczas debiutu na średnim dystansie i przepisałem się na znany mi już krótszy start na skraju Puszczy Noteckiej.
Nie nastawiałem się tu na żaden wynik – to miał być tylko kontrolny start przez czekający mnie trzy tygodnie później debiut w Astanie. Marzyło mi się poprawić w każdej z trzech konkurencji. Szczególnie zależało mi na pływaniu, żeby móc mieć prawdziwy odnośnik tego, czy przepracowana zima z Kubą przynosi efekty.
4 rzeczy, które zmieniły moje pływanie
Pozwolę sobie pominąć cały przedstartowy czas, niczym opisy przyrody w Panu Tadeuszu – wszystko jak zawsze – rower wstawiony do strefy zmian dzień wcześniej, bułki z miodem na śniadanie i herbata z cukrem …
… zbliżała się godzina dziesiąta na którą zaplanowany był nasz start. Dwie godziny wcześniej na trasę wyruszyli zawodnicy 1/8. Chwilę pokibicowałem i już znalazłem się na plaży, żeby po raz 4 ty rozpocząć Sierakowskie wyzwanie.
Przede mną 950 m pływania w czystym Jaroszewskim jeziorze, ciężki i długi dobieg do strefy zmian. Górzysty (na dobra pagórkowaty) 43km rower a na koniec 10.5 kilometra krosowego biegu na dwóch pętlach po magicznym lesie, każdy zakończony „wbiegiem” po kultowej serpentynie.
W tym roku nastąpiła zmiana odnośnie startu. Zamiast jak do tej pory startu falowego w kategoriach wiekowych wpuszczano nas do wody zgodnie z deklarowanym czasem pływania. Dzięki temu zamiast czekać jak rok temu do 1030 mogłem wystartować kilka minut po 10tej. Utrzymano rolling start. Co kilka sekund wpuszczano nas po cztery osoby do wody.
Ostatnie klepnięcie po twarzy, gwizdek sędziego i już biegnę po na początku płytkiej wodzie jeziora. Polecam startować jak najbardziej z lewej strony – jest tam dłużej płytko, przez co kiedy inni już płyną można jeszcze kilka dobrych metrów pokonać biegiem. Pierwsze metry płynę w miarę mocno – nie w pałę, żeby się nie zagotować już na początku. Przykazanie od Kuby jest takie, że mam szybko wyjść z wody, ale nie zmęczony – mam mieć siłę na dalszą część tri. Dzięki rolling startowi w wodzie jest luźno – nie ma pralki, nie ma przepychania. Mimo ustawienia się w pierwszej strefie zaczynam powoli wyprzedzać. W pewnym momencie dochodzę jakieś zgrabne nogi, które płyną moim tempem i postanawiam podążać za nimi. Po chwili okazuje się, że jest to dla mnie za luźno, a jednocześnie kiedy wystawiam głowę orientuję się, że pływaka przede mną mocno znosi na lewo. Postanawiam kontynuować płynięcie na własną rękę i po chwili już znajduje się przy pierwszej nawrotowej boi.
Teraz do pokonania najdłuższy odcinek po prostej. Kolejną boję ledwo co widać – zwracam mocno uwagę na to, żeby co kilka ruchów kontrolować nawigację. Dzięki temu po raz pierwszy nie zwiedzam jeziora a płynę idealnie po kierunku trasy. Mijam środkową boję kierunkową – spojrzałem na zegarek – ok. 8 min – to daje czas mniej więcej w okolicy 16 min na wyjściu z wody – pytanie tylko, czy jestem już w połowie?
Utrzymuje tempo i już ostatnia bojka nawrotowa. Jeszcze dwieście, może dwieście pięćdziesiąt metrów i wychodzimy z wody. Zaczynam mocniej pracować nogami, żeby przyzwyczaić je do tego co teraz będzie je czekać. To przed nimi główne zadanie. Płynę praktycznie do samego wyjścia. Wstaje, zatrzymuje zegarek – 16:21 – to blisko 2 minuty 40 sekund poprawy względem ubiegłego roku. Dobra robota RunEat. Zmotywowany jak najszybciej chcę pokonać podbieg i już znaleźć się na rowerze.
Kto startował w Sierakowie, wie, że po mocnym pływaniu ten podbieg to morderca. Na całe szczęście jest tam zawsze tłum kibiców, który pomaga przetrwać tą najcięższą chwilę. Miny zawodników nie są tam raczej za tęgie, ale to pokazuje naszą siłę walki. Na wyjściu z wody mijam kilku zawodników i po chwili jestem już w strefie, którą szybko pokonuje i już jestem z Boratem na trasie.
Początek trasy z górki i tu można szybko zapiąć buty i wyrabiać dobre podstawy do mocnej średniej. Pierwszy żel zaraz za zakrętem i za chwilę będzie czekać pierwszy podjazd. Mam na nim mocno pracować i tak robię – jadę tutaj mocno powyżej 200W zgodnie z założeniem. Dalej staram się cisnąć jednak w tym roku zdecydowanie wieje mocniej wiatr niż w ubiegłych latach. Założeniem na ten zawody jest dla mnie pojechać mocno rower, żeby oswoić się z wysiłkiem. Nie zależy mi na wyniku końcowym, nawet jeżeli ucierpi na tym bieg.
Dzięki temu, że startowałem jako jeden z pierwszych uniknąłem tłoku na pierwszej pętli, która ku mojemu zdziwieniu minęła bardzo szybko. Uwielbiam też ten moment, kiedy przejeżdżasz obok tłumu kibiców rozpoczynając ostatnią już pętle. Tam naprawdę można dostać motywacyjnego kopa od dopingujących ludzi. Rower jedzie mi się dobrze – nie czuje większych kryzysów i podjazdy pokonuje z większą łatwością jak w ubiegłych latach.
Rower kończę o kilka sekund z lepszym wynikiem jak rok temu. Średnia 34km/h – tu nadal jest sporo do urwania, jednak patrząc na mocniejszy wiatr w tym roku jestem zadowolonym. Przede mną ostatnia – moja ulubiona część tri – BIEG !!!
Wybiegając ze strefy, jak zawsze zabieram ze sobą zmrożoną wcześniej butelkę wody. Dzięki temu mam już zimną wodę na pierwszy łyk i polanie się. Po chwili wyrzucam ją – za wcześnie – powinienem to zrobić kilka metrów dalej na punkcie żywieniowym. Pierwsze dwa kilometry mam się oszczędzać i nie biec bo nogi niosą. Tu z tym oszczędzaniem chyba trochę przesadziłem – można było spokojnie lecieć kilkanaście sekund na km szybciej.
Od samego początku wyprzedzam. Nie biegnie mi się jakoś super rewelacyjnie lekko, ale podbiegi wchodzą mi dużo łatwiej niż w ubiegłych latach. Góra – dół, góra – dół i na zmianę korzenie, piasek. I tak w kółko – taki urok sierakowskiego biegu. Przebiegam koło ekipy TriWawy, która jak dla mnie wygrywa jako dopingujący team w tym roku. Pierwszy raz pokonuje serpentynę – trochę za wolno i już przebiegam koło mety, żeby rozpcząć ostatnie 5 kilometrów biegu.
Powoli zaczynam się rozkręcać – dostaję energii w nogach i cały czas przyśpieszam. Tym razem nie hamuje się na zbiegu i biegnę ile fabryka dała. Powoli zaczynam czuć, że to show jednego aktora na biegu. Ludzie idą a ja zasuwam do przodu. Ktoś rzuca mięsem – Jak Ty to robisz, że biegniesz – ja nie jestem w stanie iść!!! Co chwila ktoś mnie na trasie dopinguje! To dodaje mi energii. Co jakiś czas wyprzedzam kogoś znajomego – te same osoby, które jeszcze kilkanaście minut wcześniej uciekały mi na rowerze…
Dobiegam do Serpentyny i tu już pełen ogień. Klepię Huberta do którego po rowerze traciłem 6 minut i krzycząc lewa wolna wbiegam po niej do góry. Nawet nie czuję, żebym jakoś bardzo zwolnił. Na szczycie nadal mam siłę, żeby przyśpieszyć. Nie mam pojęcia jaki jest czas. Wiem, że za dwieście metrów czeka na mnie meta. Po raz czwarty przekraczam ją w tym samym miejscu. Rok do roku progres! Bieg poprawiam o 40 sekund do poprzedniego startu. Wiem, że to i tak nie wszystko co mogłem z siebie dać i to mnie bardzo podbudowuje. Blisko trzy i pół minuty poprawy … takiego progresu nie zaliczyłem tutaj jeszcze nigdy wcześniej. To był treningowy start i taki był. Nie wyjechałem się – następnego dnia nawet nie czułem, żebym startował. Dobre mocne przetarcie. Dał mi mocnego kopniaka – szczególnie dla głowy, że przygotowania do debiutu w 1/2 IM w Astanie idą w dobrym kierunku. Teraz ostatnie treningi na miejscu i za 11 dni lecimy z tematem!!!
Dzięki za doping i za to, że jesteście !!! A teraz lecę na ostatni (chyba?) długi rower przed zawodami!
PS.
Sieraków to mega impreza! To u Was kibice mogą być z zawodnikami w każdym miejscu zawodów, co niewątpliwie jest wielkim plusem! Uważam, że jesteście jedną z najlepszych imprez w Polsce! Nie najłatwiejszą, ale z najlepszym klimatem. Wyciągacie wnioski z poprzednich lat- mega plus za lód na trasie w tym roku.
Sieraków do zobaczenia za rok!