Leżę sobie w parku, jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów od linii startu, z której trzy godziny temu wyruszyłem w 21 kilometrową walkę o nowy czas. Nie minęły jeszcze trzy godziny, a ja już piszę relację z biegu. Chciałem złapać ją jeszcze na gorąco – bez żadnych przemyśleń, analizowania – po prostu napisać to co czuję … Do Budapesztu przyjechałem z jasnym celem …
Ostatnie kila miesięcy wiele zmieniło w moim bieganiu. Wskoczyłem na zupełnie inny poziom. Taki, którego szczerze mówiąc się nie spodziewałem. Starty na 5km w Wiązownej i na 10km w Poznańskiej Dyszce tylko to potwierdzały. Ostatnie treningi pokazywały, że forma nie tylko jest, ale i zwyżkuje. Do Budapesztu jechałem po mocny wynik. Nie lubię gdybania, ale życiówka była powiedzmy na wyciągnięcie ręki. Musiałby nastąpić jakiś wielki kataklizm, żeby jej nie zrobić, ale takie już miały miejsce, więc nigdy nie mówię że coś jest oczywiste…
Ostatnie kilka półmaratonów to próba złamania 1:30. Bardziej w głowie, niż w nogach… Nie wychodziło … teraz nie bałem się już tempa… wiedziałem, że jestem w stanie biegać na prędkościach w okolicy 4 min / kilometr. Prędkościach, które jeszcze rok temu wydawały się nie osiągalne.
Plan był prosty. Pierwszą dyszkę otworzyć w 4:05. Później starać się urywać po 2-3 sekundy na kilometrze, a od 15tego kilometra jeśli będzie siła to iść w opór. Nie jestem kolekcjonerem medali. W sezonie startuje w 2-3 biegach i tylko w nich się ścigam z czasem. Budapeszt był jednym z tych biegów – ostatnim przed rozpoczynającym się już niedługo sezonem triathlonowym.
My amatorzy, często wyznaczamy sobie cele w bardzo prosty sposób. Chcemy osiągnąć konkretny wynik … Dla mnie dziś oscylował on w granicy 1 godziny i 26 minut. Wynik, który zakłada, że biegamy w sprzyjających warunkach. Najlepiej z idealną temperaturą, w granicy 12 stopni, do tego „płaska jak stół” trasa i zero wiatru. Cóż, o ile na wybór trasy możemy mieć wpływ, to na pogodę już nie mamy.
Pisząc we wstępie, wyruszyłem w 21 kilometrową walkę, miałem na myśli walkę z wiatrem, temperaturą i podbiegami. Dziś wiejący 30-40km/h czołowy wiatr nie ułatwiał sprawy. O ile pierwsze dwa kilometry udało się pobiec w miarę z założeniami, to po wbiegnięciu na bulwary wzdłuż Dunaju nie było już tak kolorowo. Tempo spadło o około 10 sek na km. Pierwsze 5 kilometrów dawały jeszcze szanse na wynik w okolicy 1:28. Jednak z każdym następnym kilometrem wiatr mocno mnie stopował, a podbiegi zabierały kolejne sekundy. Przy zbiegach starałem się coś odrabiać, ale nogi już nie chciały przyśpieszać. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że oddechowo nie miałem problemu. Prawie przez cały czas płytki spokojny oddech. Wniosek z tego – wydolność jest, ale nad siłą w nogach jeszcze trzeba popracować, co by nogi były przyzwyczajone na mocniejszy wysiłek.
Nawrotka na dwunastym kilometrze i myślałem, że w końcu będzie bez wiatru. Myliłem się wiało dalej – może trochę mniej, ale nadal. Łapiąc między czasy 4:14, 4:13, 4:17 a nawet 4:23 kiedyś poddałbym się i prawdopodobnie zwolnił. Przecież byłem już tak daleki od założeń … Tym razem cały czas walczyłem. Byłem świadom tego, że daleko mi do celu, ale zależało mi, aby dać z siebie wszystko. Na osiemnastym kilometrze po raz pierwszy sprawdziłem czas biegu. Zobaczyłem, że jeśli utrzymam tempo w okolicy 4:15 to uda się złamać 90 minut. To uda się, jednak było praktycznie co do sekundy. Chwilę przed dziewiętnastym kilometrze usłyszałem Magdę krzyczącą „Łukasz mocno – pracuj !” W takich momentach to naprawdę daje kopa. Nawet teraz pisząc to pojawiają mi się łzy w oczach. Ostatni podbieg na most i czekałem na ostatnie półtora kilometra, gdzie można w końcu było puścić się w dół. Chwila rozluźnienia rąk i końcówkę leciałem już pełną parą. Ostatni kilometr 3:58, ostatnie sto metrów w 17 sekund.
Czas na mecie – 1:29:43 – daleki od założeń, ale na panujące warunki jestem zadowolony. Tym samym poprawiłem życiówkę o 3 minuty, a od ostatniej wizyty w Budapeszcie urwałem 13 minut :) Mam niedosyt nie zrealizowania celu, ale wiem, że dałem dzisiaj z siebie 200 procent. Walczyłem do końca. Wiem, że jestem w stanie szybciej biegać, dziś przeszkodziły mi warunki.
Rzadko patrzę na wyniki pod względem tego na którym miejscu jestem. Zazwyczaj udaje mi się plasować w pierwszych 5 procentach biegaczy. Te jednak obrazują w jakiś sposób poziom trudności trasy i warunków danego dnia. I dziś te wyniki mnie podbudowują :)
2 Polak na mecie, 29 miejsce w swojej kategorii i 152 open na 8000 osób klasyfikuje mnie w pierwszych dwóch procentach … chyba nie jest źle.
Ciesze się, że dzięki bieganiu mogę jednocześnie realizować inne pasję. Spędzam weekend w klimatycznym mieście, po biegu mogę pójść na gulasz, a przy okazji zarażać swoimi pomysłami innych. To nie jest moje ostatnie słowo w półmaratonie :)
Hej Łukaszu dobrze jest. Weź pod uwagę tez podróż, zmianę miejsce zaaklimatyzowania. Ja w tym roku tez poprawiłem życiówkę o 3 minuty na 1:27:41 a jeszcze pół roku temu myślałem ze osiągnąłem apogeum formy. Na jesieni w chłodniejszy dzień, na mniej wymagającej trasie zejdziemy z luźną noga poniżej 1:25 i tak zamkniemy ten sezon 😉
nie wiem jeszcze czy bede biegl polowke, choc juz pare pomyslow mam :) Na pewno na jesieni maraton do zrobienia :) Graty za wynik :)