fbpx

Do trzech razy sztuka – Wiedeń zdobyty

Published on: 17 kwietnia 2015

Filled Under: Podróże, W Biegu

Views: 8971

Tags: , , ,

Dzień po maratonie – 6ta rano. Normalnie był bym już w trakcie treningu. Dziś jednak wolne, powinienem jeszcze spać – w końcu wczoraj siedzieliśmy do północy, co dla mnie jest już porą w której oddaje się w objęcia Morfeusza. Wszyscy w apartamencie jeszcze śpią, ja nie mogę – częściowo bo chyba dochodzi do mnie, że w końcu się udało pokazać panu Maratonowi, kto tu rządzi, a częściowo dlatego, że każde przewrócenie się w łóżku to to śmieszne uczucie gdzie czuje każdy mięsień.

Nie mam tak jak większość ludzi, że po maratonie nie mogę chodzić, czy unikać schodów jak ognia – po prostu czuje mięśnie, no ale tak być musi – w końcu dostały porządny wpierdziel wczoraj przez te 3 godziny 19 minut! Przy okazji odkrywam dziś nowe mięśnie – czuje nawet te w okolicy żeber :) Śmieszne uczucie, ale niesamowicie się z niego cieszę ;)

Przed startem

Pierwszy raz przed maratonem udało mi się porządnie pospać. 8 godzin 13 minut :) Bez żadnego budzenia się w nocy. Budzik nastawiony na 5:50, a budzę się kilka minut przed nastawionym czasem. Szybkie śniadanie – bułka z miodem, na który już patrzeć nie mogę a węglowodany, mam już zatankowane po uszy. Jak zjem jeszcze gram słodkiego to mam wrażenie, że zacznie wylewać mi się nosem. Nie czuje się jednak ociężały – po prostu wiem, że dieta maratończyka odpowiednio zadziałała. 

IMG_9242

O siódmej już wychodzimy, żeby w miarę wcześnie dotrzeć na miejsce startu. Mamy do pokonania kilka stacji metra z trzema przesiadkami, a worki z rzeczami do depozytu można oddać jedynie do godziny 8:15. W związku z tym, że meta jest w innym miejscu gdzie start, depozyt to kilometr ciężarówek, które przewiozą wszystko na metę. 42000 bo tyle startuje w łączonych biegach – maraton, połówka i sztafeta trochę na początku przeraża – w końcu to największy bieg w jakim biorę udział, a po Madrycie gdzie tłum raczej nie sprawdził się za dobrze (a było tylko 21000 biegaczy) spodziewałem się małego chaosu. 

IMG_9246

Wszystko idzie jednak całkiem sprawnie – do ciężarówek nie ma kolejek, worki oddane – zostawiam sobie tylko jedną długą koszulkę i długie leginsy i lecę się rozgrzać – nie na jakąś długą rozgrzewkę, ale 10 minut truchtania, trochę skłonów i rozciągania. Po truchtaniu już czuję, że jestem cały mokry i, że nie będzie to łatwe bieganie. Słońce praży, jedyne co chłodzi to wiatr, który był tego dnia dość porywisty. Na 20 minut przed startem ostatnie przebieżki, choć raczej było to slalomowanie między tłumem biegaczy w strefach startowych. Ostatnie siku za płot (o kolejce do toyek nie będę wspominać …).

IMG_9263

Na 15 minut przed startem weszliśmy już do swojej strefy i zaczęliśmy przeciskać się jak najbliżej linii startu. W tle słychać walca wiedeńskiego na przemian z hymnem europy (O radości iskro Bogów, kwiecie elizejskich pól…. tralala). Patrzę na zegarek – minuta do startu – ostatni łyk wody i usłyszeliśmy trąbkę – taką jak na triathlonie. Trochę się zawiodłem bo spodziewałem się jakiegoś wystrzału armaty czy coś … w końcu to duży bieg, a nie jakaś tam popierdułka… O 9:02 rozpoczął się mój czwarty maraton, a trzeci w którym celem było złamanie magicznych (do niedzieli) 3:20 …

IMG_9276

Najważniejszy w każdym działaniu jest początek – Platon

Początek nie był najlepszy (albo tak mi się tylko wydawało). Pierwszy kilometr to lekki podbieg i przebiegnięcie przez most. Adam dzień wcześniej przejeżdżał i tylko mówił, że strasznie na nim wieje i, że nas mocno przepizga. Wtedy tylko sobie wyobraziłem, że wieje dokładnie tak jak na zeszłorocznym maratonie Nowojorskim. Tymbardziej, że tego dnia też wiało – a nawet mocniej jak w sobotę. Okazało się, że samo przebiegnięcie przez most nie było wietrznym i pierwszy kilometr mimo mocnego slalomowania pyknał 4:40 … o nie … myślę sobie – za szybko trochę – miało być 4:44, ale w sumie pierwszy to zawsze szybciej wychodzi :) To co od początku mi przeszkadzało, to strasznie mi się chciało pić – w buzi od samego startu sahara, mimo tego, że wcześniej dobrze się nawodniłem, a przed samym startem wziąłem jeszcze kilka łyków wody. Jakoś udało się dobiec do 5tego kilometra i złapać kubek wody i problem z suchością jakoś przeszedł, choć w głowie miałem sytuacje z Walencji, kiedy jakieś 2 kilometry po każdym punkcie chciało mi się pić. Na 5tym kilometrze byłem o 4 sekundy szybciej niż zakładany czas – myślę sobie – jest nieźle, ale nie będę szarżować i postaram się trzymać założęń – w końcu na maratonie zawsze się dobrze biegnie początek, a później zaczyna być kaplica …

1010_154540

Kolejna piątka już 20 sekund wolniej, choć miałem wrażenie, że biegnę tak samo, albo nawet i szybciej. Zegarek pokazywał cały czas tempo 4:40-4:44, a kilometry łapane na znacznikach raz 4:37, a raz 4:59. Zacząłem powoli głupieć – bo każdy kilometr wychodził inaczej i raz byłem do przodu a raz w plecy :) Na 10km zauważyłem Adama, który biegł kilka metrów przede mną (startowaliśmy razem, ale chłopak jakoś wystrzelił do przodu). Klepnąłem go w ramię przy punkcie odżywczym i powiedziałem, żeby schował się za mnie – w ten sposób zaczęliśmy współpracować i do 32 km biegliśmy razem, raz Adam z przodu, raz Ja.

Podbieg? Jaki podbieg?

Profil trasy pokazywał, że od 10 do 20 kilometra będzie pod górę – w sumie kilkadziesiąt metrów. To była w zasadzie jedyna rzecz, jakiej się bałem na tym biegu. Podbiegi to były na pewno co chwila do 10 kilometra i to takie minimalne – raz pod górkę raz z górki, ale jakoś można było dać na nich radę. Chris, który biegł Wiedeń kilka lat temu mówił, że trasa strasznie ciężka i do 21 kilometra to jest cały czas pod górę … może tam było coś pod górę, ale nie wyczuwałem tego jakoś bardzo, ale to co było po dwudziestym pierwszym to już na pewno był zbieg. Jeszcze zanim druga połówka, to pewnym mankamentem maratonu w Wiedniu jest to, że biegnie on razem z półmaratonem. W momencie, kiedy przebiegasz na wysokości 20 i pół kilometra widzisz już tabliczkę 600 metrów, a trasy biegów się rozdzielają. W pewnym momencie obracasz głowę w prawo i widzisz metę … wtedy sobie pomyślałem … no ładnie Jacek już powinien być od kilku minut na mecie, a tu dopiero zaczyna się bieganie …

11149255_1626124340935168_3817449966423746236_n

I się zaczęło

I to był chyba ten moment, że powoli zaczynałem czuć, że biegnie mi się całkiem nieźle. Na półmaratonie złapałem czas 1:40:15, czyli mniej więcej w ramach czasowych – idealnie by było 1:40, ale licząc średnie tempo 4:45 to byłem 1.5 sekundy w plecy. Niby mało, i do odrobienia, a z drugiej strony sytuacja na mecie mogła wyglądać 3:20:01 i wtedy to bym był ostro wkurzony :) Od połówki nie dość, że często było mocno w dół to jeszcze naprawdę nieźle się biegło. Poczułem jakieś rozluźnienie i wiedziałem, że jeszcze tylko połowa przede mną – jeszcze tylko takie weekendowe wybieganie. Wróciliśmy już do centrum miasta, wzdłuż trasy było sporo kibiców, leciała muzyczka. Cudo :) Na 25-30 kilometrze łapałem już jakieś dziwne międzyczasy: 4:59, 4:49 – zacząłem myśleć … oho zaczyna się spowalniam, choć nie czułem tego i tak dobiegliśmy do trzydziestego kilometra. Według znacznika ten kilometr pobiegłem 4:10 (na pewno nie :)) ale czas złapany to 2:21:58. Plan zakładał 2:22:00. Wtedy zorientowałem się, że wszystko idzie dobrze i jest szansa na połamanie 3:20. Wcześniej miałem nawet myśli, że z czasami 4:50 to ja nawet na życiówkę nie pobiegnę.

1010_148307

Nitro

Kiedyś w Wiedniu byłem na Redbull Nitro Circus. Pomyślałem sobie, że skoro jest zgodnie z założeniami to trzeba biec swoje. Pomyślałem wtedy też o Was. O ludziach, którzy na co dzień czytają moje porady, czy to jak przygotowuje się do swoich startów. Pomyślałem, że skoro tak często mówię Wam, że nie można się poddawać i motywuję do tego, abyście dążyli do upragnionego celu. To 3:20 to było już w mojej głowie nie tylko dla siebie, ale i dla Was. Jak to Adam na mecie później powiedział – co to za bloger biegowy bez wyników. Jak pokazujesz ludziom jak coś robić, to musisz pokazywać na swoim przykładzie, a nie walić gołe słowa. I nie chodzi tu o wyniki w granicach 2:30 … każdy z nas ściga się z samym sobą i pracuje nad tym, aby lepiej biegać … jak widać determinacja i treningi w tym pomagają

W momencie kiedy wbiegliśmy w kasztanową alejkę na Praterze (biegliśmy nią, już raz na początku) zrobiło mi się jakoś przyjemnie, usłyszałem fajny kawałek z głośników podniosłem rękę jak bym był na imprezie i stwierdziłem, że jest dobrze i trzeba już biec i walczyć. Adam się wtedy zaśmiał, że jest mi za dobrze i stwierdził, że też już odpala nitro. Cała alejka super muzyczka, mnóstwo kibiców, tylko wiatr przeszkadzał. Zegarek pokazywał po 4:35-4:40, ale międzyczasy już były raz 4:37 a raz 4:49 i cały czas nie wiedziałem jaka jest sytuacja :) Liczyłem tylko, że jak będę biegł po 4:45 to wlecę równo na 3:20. Wiedziałem, że sekundy będą decydować o wyniku. Na 41 kilometrze już stwierdziłem, że jest mi wszystko jedno. Czuje się nieźle i już biegnę na maksa. Nawet jak na siebie trochę pojęczałem :) Znów zobaczyłem tą tabliczkę 500 metrów… 400 metrów… zakręt … mąż Elizy krzyczy – DAWAJ ŁUKASZ … Jacek też coś tam podobno krzyczał i trzeba było napierdzielać. W momencie jak wbiegłem na dywan wiedziałem, że już jest dobrze … Łapy do góry i wynik 3:19:47 … Pierwszy raz na mecie krzyczałem ze szczęścia razem z Adamem :) To, że biegliśmy razem to był duży plus … Dzięki Adam!

1010_147292

 

1010_062258

Wiedeń Zdobyty

To był mój czwarty maraton, a trzeci gdzie próbowałem złamać 3:20. W końcu się udało, choć to jednocześnie maraton do którego najmniej się przygotowywałem w sensie samego biegania. Tak jak wcześniej biegałem blisko 400 km miesięcznie, teraz jedynie 2 okolicy 220-250, resztę robiło pływanie i rower, który mocno podniósł wydolność. Z Wiednia wyjeżdżam zwyciężony, i w końcu mogę powiedzieć happy and satisfied, aczkolwiek wiem, że było stać mnie na kilkadziesiąt sekund szybszy bieg, gdyby nie to, że wierzyłem za bardzo w zegarek. To czwarty maraton, a pierwszy w którym udało mi się pobiec negative split – druga połowa była o blisko 30 sekund szybsza. Każdy maraton był inny. Ten był wyjątkowy bo po raz pierwszy udało mi się pobiec zgodnie z planem i nawet zrobić lepszy wynik jak założony plan – w sumie to o jedyne 12 sekund, ale sama świadomość dobrego biegu pozwala być z tego wyniku zadowolonym. Jeszcze sporo biegów przede mną, tak więc jest jeszcze z czego urywać. O samym Wiedniu napiszę osobny post, żeby nie zanudzać Was już dzisiaj, a tym samym siadam poklikać trochę słów o stolicy Austrii :)

Jeszcze raz dziękuje za wsparcie!

DSC_0345

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *