Jakoś tak wychodzi, że upodobałem sobie bieganie półmaratonów poza granicami naszego kraju. W 2013 był Budapeszt jako sprawdzian formy przed debiutem w maratonie. W tym roku nie oczekiwanie pojawiła się w lutym Barcelona. Madryt wybrałem jako bieg na 3 tygodnie przed maratonem, który miał mi pokazać w jakiej jestem formie. Zapisałem się już pół roku temu – w dzień swoich urodzin, a jednocześnie w dniu, kiedy RunEat wyszedł na światło dzienne. Kilka osób zastanawiało się czy jechać ze mną, ale koniec końców padło, że do Hiszpanii pojadę sam….
Po czym poznać biegacza?
Nawet cieszyłem się tym, że jadę sam. Zabrałem dwie książki, kilka gazet – myślałem sobie, poczytam w sobotę przed biegiem, leżąc w parku, który był koło hotelu. W samolocie w rzędzie koło mnie usiadł facet jedzący żelki. Pomyślałem sobie, duża szansa, że też leci na bieg – ale nie będę przecież zagadywać, bo jak nie jedzie to wyjdę na debila :) Spojrzałem, na ręce miał zegarek Suunto – myślę sobie, to już dwa warunki konieczne do bycia biegaczem spełnione – brakowało jeszcze warunku wystarczającego (tak, tak w tym wpisie będzie trochę matematyki, którą studiowałem :-)) Nie minęło 5 minut, i facet wyjął „14 Minut” Alberto Salazara. Wtedy wiedziałem, już, że jedzie na bieg – zagadałem, a z pod okna odezwała się żona – Ale jak pan wpadł na pomysł, że my też lecimy na bieg? :)
Krótka przesiadka w Berlinie pozwoliła na szybkie zjedzenie makaronu, który zabrałem ze sobą z Warszawy. Wolałem nie ryzykować w lotniskowe jedzenie na 2 dni przed biegiem.
Przed wejściem do kolejnego samolotu, stałem obok młodego kolesia w biegowych butach i otejpowaną nogą. Pomyślałem sobie, pewnie też leci do Madrytu na bieg …
I tak się też stało. Na Mateusza natknąłem się ponownie w windzie już na lotnisku w Madrycie, i zapytałem czy też przyleciał na bieg. Okazało się, że tak, i że też do Madrytu przyjechał sam. Tak więc z kim pogadać będzie. Każdy z nas pojechał do swojego hostelu (jak się później okazało, były jakieś 10 minut spacerem oddalone od siebie, a my przez 2 dni jeździliśmy do siebie metrem (20 minut:)). Popołudniu w piątek poszliśmy trochę połazić po mieście i zjeść coś lokalnego – jako, że Mateusz był pierwszy raz w Hiszpanii, padło na Paelle (tu znajdziecie przepis na moją wersję) – czyli ryż z dodatkami – my wybraliśmy tą z owocami morza i kurczakiem.
Pokaż mi swoje expo, a powiem Ci jaki (nie) będzie bieg
Drugiego dnia w południe wybraliśmy się odebrać pakiety startowe i zwiedzić expo. Znów okazało się, że nie jest w cale do niego tak daleko jak wydawało nam się, gdy patrzyliśmy na mapę. Dwie stacje metra i byliśmy na miejscu. Żeby dostać się do budynku z halą wystawową musieliśmy pokonać pewien podbieg. Wtedy Mateusz powiedział – słuchaj jak będziemy schodzić to spojrzymy na niego i wtedy nie będzie podbiegiem :)
Idąc po odbiór pakietów napotkaliśmy na gigantyczną kolejkę – jak się okazało do pasta party. Kolejka była na tyle długa, że pewnie gdybyśmy w niej stanęli to makaronowa uczta skończyła by się zanim my byśmy do niej dotarli.
Samo expo robiło wrażenie – pierwsze tak duże jakie widziałem do tej pory. W porównaniu do Barcelony, gdzie było jedno stoisko – tutaj trzeba przyznać organizatorzy się postarali. W serii biegów Rock and Roll były do pokonania trzy dystanse – 10km, półmaraton i maraton. Pakiety startowe wydawane były osobno – stoiska były podzielone na męskie i damskie. Dzięki temu szybko i sprawnie udało nam się odebrać pakiety. No może nie tak sprawnie – bo, żeby odebrać wszystko trzeba było odwiedzić trzy miejsca – w pierwszym odbierało się kopertę z numerem startowym, następnie odbiór torby z ulotkami, plecaczkiem i w końcu stoisko z koszulkami (różne kolory dla każdego biegu). Pozytywnie też zaskoczyli organizatorzy tym, że pozwolili na zamianę biegu. Mati miał biec maraton, w związku z kontuzją jednak udało mu się zamienić i przepisano go do biegu na 10km. Na samym expo sporo wystawców – ubrania, obuwie, gadżety sportowe a także propozycje kolejnych biegów. Udało mi się nawet znaleźć stoisko Maratonu w Walencji – mojego jesiennego startu na królewskim dystansie.
Po wielkości i organizacji expo, wszystko wskazywało na to, że organizacja biegu jest idealna…
We will We will Rock You
I tu niestety opowieści o idealnym biegu następuje koniec. Punkt z depozytem oddalony był od miejsca startu o 1.5km. Z kolei żeby dostać się do miejsca gdzie jest depozyt, trzeba było pokonać kolejne 1.5km. Pomyślałem sobie, że zrobię tym sposobem rozgrzewkę, przebiorę się (a raczej zrzucę z siebie długie ubrania) i dotruchtam z przebieżkami na start. Jak wysiadłem z metra, okazało się, że cała droga prowadząca do miasteczka biegowego była pod górę – tak więc pokonałem ją spacerem.
W miarę szybko trzeba było przebrać buty i zrobić rozgrzewkę w stronę startu (uff… tym razem było z górki…). Oddawanie worków do depozytu było ciekawie rozwiązane. Tak jak zazwyczaj oddaje się je po numerach startowych tutaj było inaczej :) Po pierwsze był podział ze względu na to w jakim biegu bierze się udział (całkiem sensowne) – po drugie (co już nie jest dla mnie zrozumiałe) – podział namiotów był rozwiązany w sposób taki, że worki oddawało się po ostatniej cyfrze numeru startowego – nie będe wnikał, dlaczego tak – zadziałało i było szybkie – to było dla mnie najważniejsze.
10 minut spokojnego biegu i kilka przebieżek i udałem się w stronę startu. Miałem pierwszą strefę więc wszystko wskazywało na to, że miejsce do startu idealne. Idąc w przeciwnym kierunku jak tłum i słuchając muzyki Queen – We will We will Rock you powoli wczuwałem się w klimat imprezy – pomyślałem sobie, że jak na trasie będzie sporo kapel z taką muzyką to nieźle będą dodawać mocy…. Gdy dotarłem do „bramki” do strefy pierwszej zobaczyłem wielki tłum ludzi, którzy próbują dostać się do strefy startu – bezskutecznie – nie było tam po prostu już miejsca.
Patrzę na zegarek – a do startu 4 minuty… do tyłu już nie zdążę – tym wejściem też nie wejdę. Pierwsza myśl – może przez płot – ale nie – zaraz się zaczepię i uszkodzę. No to druga myśl – pod płotem. Akurat, tak któs przechodził więc i ja zdążyłem się szybko przecisnąć. Stałem, a raczej byłem wciśnięty między tłum ludzi jakieś kilkanaście metrów od linii startu, ale nawet ruszyć ręką się nie dało. Wtedy pomyślałem – fajnie, jest dużo ludzi, będą szybko biec więc nie będzie problemu z przeciskaniem… O zgrozo …
Strzału startera nie było słychać w ogóle… tłum po prostu zaczął się przesuwać do przodu. 31000 osób wspólnie wystartowało aby wspólnie pokonać trasę pół i całego maratonu. Spodziewałem się, że pierwsze 5 km będą trudne – bo pod górę – w sumie to wspinaczka prawie 100 metrów przewyższenia, ale to, że pierwszy kilometr to będzie slalom wokół wolnych ludzi, którzy na złość nie pozwalają się wyprzedzić było już poza moim wyobrażeniem. I tak już pierwszy kilometr był ze stratą – ale myślałem, że do odrobienia. Drugi znów strata – ale jak się okazało później, oznaczenie było 200 metrów dalej niż powinno być. I tak wiedząc, że już nie jest tak jak być powinno, a to podbieganie do góry od początku nie jest takie łatwe jak myślałem, powoli oswajałem się z tym, że cele trzeba zweryfikować i tak rozłożyć siły, żeby nie paść w połowie trasy. Na 5 km gdzie miało się skończyć bieganie pod górkę, okazało się, że dalej biegniemy pod górkę. Fakt później było z góry, ale to „z góry” to było takie, że 300 metrów biegło się w dół – na zegarku pokazywały się czasy które były w założeniach, a nawet szybsze, po czym nagle pojawiał się podbieg – taka Agrykola warszawska … i tak juz do konca. Gdzies koło 12 km zrobiło się bardzo wąsko i znów ciasno na trasie, ale udało mi się utrzymać tempo którym już biegłem. Po 13 km byłem skupiony na tym, żeby znaleźć swoją trasę – organizatorzy straszyli, że ludzie mylili trasy i pół-maratończycy skręcali na trasę maratońska i na odwrót. Tu jednak spisali się na medal – dobre oznaczenie i dużo osób wyłapujących po kolorach numeru czy biegniemy w dobrą stronę. Zaraz za zakrętem znów do góry. .. i tak cały czas – góra dół – góra dół, profil trasy przypominał trochę EKG. Gdzieś na 18 km patrzę na zegarek i widzę 3:50 – no jak to utrzymam to chociaż dociągnę do życiówki, ale oczywiście trasa miała inny plan :) Ostatnie 3 km to kolejna wspinaczka pod górę, gdzie już człowiek na prawdę ma dość. Finish na pewno nie był taki jak być powinien. Tak jak do 15km udało się utrzymać negative split (czyli stopniowo przyśpieszać) to ostatni kawałek wypadł dość wolno.
W momencie gdy wbiegałem do parku wyjąłem zza koszulki polską flagę i uniosłem ją nad siebie. To jaki wtedy usłyszałem doping jest nie do opisania. Trochę się czułem jak bym zwyciężył ten bieg. Tak trochę było – ukończyłem go i to w miarę sensownym czasie. Co prawda nie na poziomie jaki bym chciał, nie na poziomie życiówki ale patrząc na to jaka była trasa – jak najbardziej akceptowalnym. Nawet nie byłem zły na mecie… skorzystałem z masażu i porozmawiałem trochę z masażystkami i wróciłem do hotelu się przebrać, żeby dalszą część dnia spędzić na włóczeniu się po Madrycie i małej celebracji tego, że kolejny półmaraton mam za sobą. Jak się wieczorem okazało byłem pierwszym polakiem na mecie a w całości biegu zająłem 358 miejsce na prawie 6000 osób, tak więc to tylko potwierdziło, że jak na tą trasę to poszło całkiem ok …
Cyferki, cyferki, cyferki …
Poszło ok … ale nadal to nie był cel jaki zakładałem – no właśnie – to jestem w odpowiedniej formie, żeby atakować czas w maratonie o którym myślałem, czy jednak nie jestem? – bo przecież w sumie nie nabiegałem tego co chciałem. Postanowiłem zrobić sobie też taką trochę analizę strat w podejściu korporacyjnym. Czyli zobaczyć jak poszło tym, którzy wygrali – porównałem sobie ich czasy z czasami zwycięzców półmaratonu w Barcelonie, oraz z ich najlepszymi czasami. W ten sposób chciałem wyeliminować efekt trasy, czyli podbiegów. Wiem, że głupie :) Ale jakoś to pozwoliło mi utwierdzić się w tym, że w cale tak źle mi nie poszło. A skoro pomaga to warto na to spojrzeć. Najlepszy mężczyzna i kobieta stracili do czasów w Barcelonie od 15 do 20% – strata była kilku minutowa, gdzie mój czas był tylko o 2% gorszy… tak więc jak to się ładnie w marketingu mówi – zyskałem udział w rynku … co można tłumaczyć sobie, że jednak forma jest lepsza jak w lutym. Oczywiście jest to gdybanie, ale mi pomaga :)
Broadway
Tyle o bieganiu – teraz coś o samym mieście. Pierwsze wrażenie jakie miałem po wyjściu z metra gdy szedłem do hostelu to takie, że znalazłem się w Nowym Jorku na słynnym Broadwayu – tak bliskim dla mnie ze względu na taniec jak i czas który spędziłem w tym mieście. Na dodatek mój hostel (Hostel Santillan – 130 EUR za 3 noce – pokój 1 os. z łazienką) znajdował się na przeciwko teatru, w którym wystawiany jest musical Król Lew – widziałem, już to w Nowym Jorku i w Londynie, więc pomyślałem, zobaczę sobie na odstresowanie przed biegiem. Biletów oczywiście nie można było dostać – jedyne dostępne jakie były to te po 130 euro na niedziele wieczór (tu wygrał rozsądek i to, że poznałem Mateusza) więc kasa została w portfelu na jakieś nowe buty do biegania :-). Miasto ma niepowtarzalny klimat – mnóstwo placyków ukrytych między blokami, z fajnymi knajpkami, gdzie można skosztować TAPAS czy lokalnej paelli, o której wspominałem już wcześniej. No właśnie, w całym mieście pełno lokalnego jedzenia, co powinno cieszyć, ale znalezienie włoskiej knajpki z makaronem to już nie lada wyzwanie. Trochę się nachodziliśmy z Matim, zanim coś znaleźliśmy przed biegiem, ale udało się. W międzyczasie, ratowałem się Starbucksem (który jest dosłownie na każdym rogu – zupełnie jak w NYC…) i jego makaronową sałatką.
Przez cały czas po Madrycie poruszaliśmy się metrem – kiedy w poniedziałek rano wyszedłem na rozruszanie nóg i przebiegłem 4 km to okazało się, że obiegłem wszystkie miejsca jakie zwiedziliśmy – tak więc polecam zwiedzanie Madrytu biegiem bądź na piechotę – wszystko znajduje się naprawdę bardzo blisko siebie.
Każdy start jest lepszy od treningu…
Półmaraton w Madrycie miał być sprawdzianem formy – w czasie widocznym na zegarku nie pokazał tego co bym chciał, ale wiem, że był to trudny bieg. Nauczka dla mnie taka, żeby następnym razem sprawdzać profil trasy zanim zapisze się gdzieś na bieg. Czy żałuję? Nigdy … Ciesze się, że to właśnie tam pobiegłem … przetarłem się z trudniejszą trasą a jednocześnie zobaczyłem nowe miejsce, zjadłem trochę dobrego jedzenia i poznałem kolejną osobę, której pasją jest bieganie…. Czy polecę to miejsce na start? Jeśli chcecie robić życiówkę, bądź dobry czas to nie. Jeśli chcecie wziąć udział w dużym wydarzeniu to tak – ale myślę, że można znaleźć w Europie inne biegi, które są zorganizowane lepiej (np. Barcelona / Budapeszt, które postaram się opisać niedługo). Natomiast, jeżeli chcecie odwiedzić fajne miejsce a przy okazji pobiec sobie bez żadnego ciśnienia i zrobić porządny trening z podbiegami – to Madryt idealnie się nadaje)…
I to na co wszyscy czekają… konkurs
Na metę udało wbiec mi się o czasie 1:36:17 … daleko od celu, ale nie to się liczy :) Trzy osoby, które były najbliżej mojego wyniku to : Stingbiega – 1:36:30, Piotr Ochman – 1:35:20, Gosia Kubica Malec – 1:35:10 Ponieważ bardzo podoba mi się medal z tego biegu, dlatego dla Was mam breloczek z Madrytu w kształcie bardzo podobnym do medalu i lokalne piwko. Dajcie proszę znać przez FBjak mogę Wam przekazać nagrodę :)
Super raport! Lubię czytać o ludziach którzy biegają :) Wtedy sama mam większa ochotę na trening :P Pisz częściej ! :) Pozdrawiam!
ależ smukły ten Łukasz! :) fajna przygoda, czas też na wypasie choć już procentowa analiza i porównania to dla mnie za dużo. Czekam na kolejne relacje! w końcu Run World oznacza więcej niż jeden kraj :)
gdzie tam smukły :) następne kraje będą :) a czas – jak na tą trasę ok, ale nadal jest niedosyt, stąd analiza procentowa :)
Fajna relacja jak na matematyka – biegacza ;-)
hej, ciekawa relacja, tak jak bym czytal swoja :)
tez tam wtedy bieglem, tylko ze caly maraton, tez spalem w jedynce, i tez mialem wrazenie ze ciagle jest pod gorke :)
szkoda ze nie spotkalismy sie gdzies i nie pobiegali razem.
a ta kolejka po makaron to tylko tak strasznie wygladala!
jesli bedziesz jeszcze sie wybieral do Hiszpanii na bieganie, to daj znac, ja w listopadzie biegne maraton na ktory tak patrzysz na zdjeciu z Expo.
pozdrawiam.
no to biegniemy ten sam maraton :))))
Daj znac jak dlugo bedziesz w Walencji i na jaki czas biegniesz, moze sie spotkamy a nawet pobiegniemy razem :)
a polowke na 4tyg przed biegne na Majorce, moze tez masz ochote? ;)
lecimy w piątek do barcelony i od razu jedziemy do Walencji – zostajemy do wtorku i pozniej jeszcze na 2 dni do Barcelony :)
na fejsie jest event :) https://www.facebook.com/events/1436905849911406/
jakbym wiedzial o polowce wczesniej to moze bym polecial z Toba, a tak 3 tyg wczesniej biegne Amsterdam.
Z czasem cos pewnie w granicy 3:15-3:10 – moze 3:12 :)?
Byc moze polecimy razem na 3:12… Badzmy w kontakcie.
Mieszkam w Maladze, widze ze lubisz biegac w Hiszpanii, mamy tu w grudniu fajny maraton, polecam ;)
w grudniu juz drugiego nie pobiegne, ale czas teraz zmienic kraj :) Ale moze na jakas dyszke do Malagi kiedys :) Why not :)
Lukasz!gratulacje, potwierdzam dobrze sie czyta relacje.wszedłem tu tylko przypadkiem wlasnie wrocilem z biegu -treningu tez w Madrycie, jestem tu do 5 grudnia i sprawdzam czy są tu jakieś imprezy i tak trafilem tu, imprezy do do 4grudnia, bo potem wracam. Biegam juz trochę, najlepszy nie jestem ale juz 2polmaratony mam za sobą. Powodzenia
Krzysztof jak szukasz biegow w Madrycie to sprawdz sobie np na tej stronie
http://www.runedia.com/calendario-carreras/tipus/ruta-global/distmin/0%20km/pais/Espa%C3%B1a/ccaa/Madrid/
Dzięki sprawdzę juz jutro, od 2tygodni biegam po madrycie, ale ostatnio znalazlem przypadkiem taki duży orlik z polem golfowym, biegam tam w nocy w ciągu dnia bywam tam córką. Pozdrawiam
Marcin, dzięki, biegłem 23 listopada w Parku Retiro, padało, ale to tylko 10 km, poprawiłem czas o ok 4 min, miejsce 872 z ok 2000, dsotałem 2 koszulki. Tydzień temu wróciłem do Warszawy, na razie nie znalazełm czasu na bieganie, ciężko z dyscypliną. Za to Łukasz jest najlepszy!!!