fbpx

Maraton – Lekcja pokory

Published on: 21 maja 2014

Filled Under: W Biegu

Views: 7071

Tags: , ,

Pamiętacie swoją studniówkę? Miałem tą przyjemność, że jako jeden z ostatnich roczników miałem ją u siebie w szkole, na sali gimnastycznej. Notabene na sali, na której nie pokazałem się ani razu w ciągu czterech lat na zajęciach WFu. Wtedy jakoś daleko mi było do ćwiczenia, czy sportu. Wolałem zjeść pączka na przerwie, a do tego na następnej kupić sobie paczkę chipsów – dokładnie Lays Paprykowych (to nie jest lokowanie produktu :-)).

Wracając jednak do studniówki, to pamiętam jak przygotowywaliśmy się do niej. Projektowaliśmy dekoracje, ja przynosiłem z harcówki spadochron, ktoś inny malował wielkie słońce, nie mówiąc o chowanej wódce w pianino w sali od religii. Te przygotowania trwały i w końcu przyszła studniówka. Ta noc minęła raz dwa i pamiętam jak wychodziłem ze szkoły, że wtedy się tak dziwnie poczułem – tyle przygotowań, tyle poświęconego czasu i już po wszystkim. W sumie podobnie jest ze świętami. Wszyscy latają za prezentami, gotują nie do przejedzenia ilości świątecznych dań i też – cyk cyk i po świętach.

Dokładnie tak samo czuje się dzisiaj. Pięć miesięcy przygotowań do maratonu i nadchodzi ten jeden dzień. Dzień startu w maratonie. Dzień, który świadomie wybrałem. Stojąc na starcie uświadomiłem sobie, że zaraz będzie po wszystkim. Jeszcze tylko 42km 195 metrów, a może jeszcze aż 42km 195 metrów… A teraz już po wszystkim …

Cofając się jeszcze o kilka miesięcy wstecz pamiętam swoje przygotowania do pierwszego maratonu. Wtedy to było zupełnie coś innego. Coś czego wcześniej nie doświadczyłem. Coś czego z jednej strony się bałem, a z drugiej strony byłem bardzo podekscytowany. W końcu miałem zostać maratończykiem. Myśląc wtedy o maratonie plan był taki – przygotować się, przebiec poniżej 4 godzin, odhaczyć – ZROBIONE …

1385502_10152287028649447_1436373264_n

Słyszałem kiedyś o kimś takim, kto przebiegł jeden maraton i stwierdził, że wystarczy.
Słyszałem, ale nigdy nie spotkałem…

Tak Bartek, skomentował jeden z ostatnich wpisów na blogu. I coś w tym jest. Mimo, że przebiec maraton to nie jest coś co robisz od tak z marszu, to okazuje się, że w momencie gdy dobiegasz na metę, okazuje się, że to za mało, że chcesz więcej. Nie ważne, że przez ostatnie kilka godzin Twoje ciało wystawiane było na niezłą próbę przetrwania. Ból i zmęczenie mija w ciągu jednej sekundy, gdy tylko przekroczysz linię mety. Wtedy też pierwsze co zrobiłem po powrocie do domu to zapisałem się na 13 Cracovia Maraton. Miałem w głowie pomysł zrobienia Korony Maratonów Polskich (w ciągu dwóch lat trzeba przebiec 5 maratonów – Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań oraz Dębno). Nie zwracałem wtedy uwagi na profil trasy, daty – po prostu popatrzyłem jak to zrobić, żeby sensownie rozłożyć te maratony w czasie. Nie zastanawiałem się nad tym, że w pewien sposób staje się niewolnikiem tej, że oto korony. Bo przez to nie mogę przez najbliższe dwa lata pojechać na maraton gdzieś na świecie – a to właśnie w bieganiu mi się podoba – jeżdżenie po świecie, bieganie, zwiedzanie i jedzenie :)) Z korony na szczęście się wyleczyłem zapisując się na Walencję, ale nadal został mi ten Kraków….

Pechowa Trzynastka

Z kim nie rozmawiałem na temat wiosennego maratonu, to na słowo Kraków łapali się za głowę. Do tej pory wszyscy kiepsko wspominali ten bieg – a to, że trasa ciężka, a to że gorąco, a to że leje deszcz. Coś w tym musi być, aczkolwiek do końca się z tym nie zgodzę, ale o tym zaraz.

W tym roku edycja trzynasta, była lekko pechowa dla organizatorów. Na tydzień przed biegiem pierwsza zmiana trasy. Z jednej dużej pętli zmiana na dwie mniejsze. W sumie to wychodziło nawet korzystniej, bo wydawało się, że mniej ciężka będzie trasa. Ale to nie koniec … Niż który nadszedł w ostatnich dniach nad Polskę spowodował, że Wisła wylała, i Krakowskie bulwary zostały zalane – a przecież tamtędy mieliśmy biec … i tak kolejna zmiana … nadal dwie pętle, ale teraz to będą agrafkowe pętle – oznacza to, że podczas biegu w jednym miejscu będziemy cztery razy – powoli zaczyna wiać nudą… ale trasa trasą, w końcu jestem gotowy na ten bieg …

906578_1483801705184882_963411340424642370_ofot. Kinga Jankowska

Lekcja pokory

Trzeba przyznać, że czekałem na ten dzień … na kilkanaście dni przed odliczałem dzień po dniu. Wiedziałem, że jestem gotowy. Najdziwniejsze, że na start szedłem jak nigdy z uśmiechem i jakoś się nie stresowałem. To nie był już pierwszy raz … przecież już mam jeden maraton za sobą. Wiem jak to wygląda. Teraz nie będę się bał tabliczki „30km”. W końcu już przebiegłem więcej. Ba! Nawet na treningach przebiegłem więcej i to na totalnym luzie. 10 … 9 … 8…3…2…1… wystartowali…

I tak rozpoczęła się moja największa biegowa lekcja pokory…. Byłem nastawiony na to, że zmęczenie może dopaść mnie na jakimś 30-35 kilometrze… Maraton jednak postanowił inaczej. I tak jest właśnie z tym biegiem. Maraton to jest ten bieg, który jest nieprzewidywalny i to on decyduje jakie są zasady gry. Możesz być przygotowany, naładowany węglowodanami, wybiegany, a on i tak postanowi kiedy zacznie Cie sprawdzać.

Mój prawdziwy maraton zaczął się już na 15 kilometrze. Powoli zaczynałem odczuwać zmęczenie. Łukasz nawet zapytał – co jest? A ja na to, że nie wiem … Chciałem biec szybciej, ale po prostu nie mogłem. Nie było czegoś takiego, że nie mam siły – po prostu nogi nie chciały kontaktować z głową, i nie chciały biec tak szybko jak by głowa chciała.

10357917_793954773957845_141951557_nfot. Mateusz Zbrowski

Do połówki udało się jeszcze trzymać założeń, a później już tylko zwalniałem – przestałem już nawet patrzeć na założenia, po prostu biegłem i starałem się, żeby nie zwalniać za bardzo. Nie będę się rozpisywać kilometr po kilometrze kiedy było dobrze, a kiedy gorzej… pamiętam tylko, że na 39km kiedy myślałem – o właśnie powinienem już być na mecie, zobaczyłem, że przede mną jeszcze kawał drogi do pokonania. Niby 3km 195 metrów a wizualnie to wyglądało jak nieskończoność. Mijając tabliczkę 41km wiedziałem, że zostało już całkiem niewiele … udało się zebrać w siebie i przyśpieszyć, mocno przyśpieszyć, tak, że biegłem szybciej niż pierwotne założenia na tym kilometrze :)

„Jak nie zgrzejesz tego kolesia to …”

Czasami trzeba stosować brutalne środki…. Kiedy zbliżaliśmy się do mety usłyszałem tylko krótkie zdanie, którego końcówkę pozwolę sobie zachować dla siebie :) Na pewno zostanie ona mi w pamięci na dłużej – zadziałała. Zebrałem wszystkie siły i udało się przegonić jednego kolesia, który wydawał się nie do przegonienia. Wtedy padło kolejne zdanie … nie mówiłem o tym, tylko o tamtym w czapce… .I tak udało się wyprzedzić kolejnego.

To był genialny finisz – nie dość, że udało się dać na końcówce z siebie wszystko, to jeszcze Ci kibice … na ostatnich metrach – ten hałas i krzyk ludzi. Dodawał skrzydeł… Jak zapytasz kogoś ile ma maraton, to powie Ci 42 km… Gucio prawda … jeszcze 195 metrów. Niby tak niewiele, a tak dużo. Mijając tabliczkę 42km wydawało mi się, że do mety jeszcze tak daleko… było już ją widać….

10374239_793953927291263_1194968023_nfot. Mateusz Zbrowski

Udało się, dobiegłem … Do tego Kamila czekająca na mecie z butelką wody … dobiegła dobre 10 minut przede mną a stała i czekała i przepraszała, że to nie jest piwo – taką mieliśmy umowę – tylko według niej i według celu to ja miałem podać jej piwo na mecie :)

Życiówka jest, ale …

W korporacjach się mówi, że „Everything before „but” is bullshit”. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak ktoś coś wam mówi i później dodaje „ale”. Niby się z czymś zgadza, a jednak zaraz w drugiej części zdania jest jakieś niedowierzanie.

3:27:27 – jak w mordę strzelił pokazuje, że wynik z poprzedniego maratonu udało poprawić się o 13 minut. Nic tylko się cieszyć…

Ale …

No właśnie, pozostaje to ale. Nie na taki czas biegłem, więc moje zadowolenie nie jest euforią. W tym momencie byłem zadowolony, że dobiegłem, ale …

Wynik 3:20 brałem w ciemno. Byłem na niego przygotowany. Nie udało się. Coś nie zagrało, to nie był ten dzień. Co nie zagrało? Przyczyn może być kilka – za szybki początek (ale niby to nie było tempo gdzie powinienem być zmęczony po 15 km), dieta (ale w końcu działała przed Poznaniem), za dużo startów (ale przecież nie było ich aż tyle), za mała regeneracja od ekidenu (ale rok temu też biegałem na tydzień przed i to dychę) i tak można gdybać.

Wszyscy gratulują, że świetny czas – fakt, czas niezły jak na drugi maraton …, ale nie na taki czas biegłem…. Jako ludek pracujący w korporacji już kilka dobrych lat jestem osoba zorientowana na cel – i to łatwo można określić – udało się / nie udało się. W tym wypadku się nie udało, ale nie oznacza to, że nie miałem w tym radości … po prostu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy … Najbardziej się cieszę z tego, że biegnąc, w momencie gdy wiedziałem, że cel jest już nie do osiągnięcia nie poddałem się i walczyłem. Że ani razu nie pomyślałem o tym, że po co mi to było … już wtedy myślałem sobie, że w listopadzie kolejna maraton …

Dzięki, za wasze wsparcie i doping, a jednocześnie gratulacje :) To jednak bardzo podbudowuje. I tak wczoraj koleżanka wysłała do mnie fragment z książki:

„Być zadowolonym z tego jak jest.
Mieć nadzieję, że najlepsze jeszcze przed tobą.
Brać życie mniej poważnie.
Cieszyć się każdym cudem, tajemnicą, niepewnością i radością,
jakie ma dla nas ten świat”

I to chyba najlepiej podsumowuje to co teraz przede mną. Krakowski maraton to już historia. Przede mną jeszcze nie jeden maraton, i kolejna okazja na sprawdzenie siebie samego. Teraz trzeba cieszyć się chwilą i tym co nas otacza. Teraz trzeba odpocząć, ponadrabiać zaległości towarzyskie, wyjść na piwko. Wziąć roztrenowanie na swoje barki i nabrać biegowego głodu…. I wtedy wrócić do tego co sprawia Ci przyjemność…. z bieganiem jest jak winem … im dłużej się czeka  tym smakuje lepiej :)

I znów na koniec … dlaczego warto przebiec maraton? Nie dlatego, że jest to popularne, bo teraz to już prawie każdy jest maratończykiem. A dlatego, że jest to sprawdzian samego siebie, dlatego, że za każdym razem jest inaczej. Ponoć najbardziej pamięta się swój pierwszy maraton, a każdego następnego boi się coraz bardziej, bo wiemy co nas czeka… Dlatego warto go przebiec… bo każdy z maratonów jest inny. Nie każdy jest takim jak sobie go wyobrażamy przed startem, ale każdy czyni nas silniejszym i powoduje, że jeszcze bardziej nam się chce….

 

4 Responses to Maraton – Lekcja pokory

  1. drproctor pisze:

    To ja Ci napiszę inaczej. Podobno (a ja się z tym w pełni zgadzam) najgorszy jest drugi maraton. Więc najlepsze jeszcze przed Tobą :-) Gratulacje!

  2. Czytając niektóre fragmenty miałam ciarki. Widziałam jak biegliście, widziałam zmęczenie, ale widziałam też radość na mecie, meega radość, coś niesamowitego. Byłam kibicować, by zobaczyć jak to jest i za rok samej stanąć na starcie tego maratonu. :)

    I wiem co to niedosyt. Nastawiłam się, że przebiegnę swoją pierwszą połówkę na 2h i byłam właściwie pewna, że mi się uda. Niestety, wyszło inaczej i mimo, że się cieszyłam, to jednak tak nie do końca :)

    A w tych słowach – „z bieganiem jest jak winem … im dłużej się czeka tym smakuje lepiej” jest mnóstwo racji.

  3. […] drugi jest zazwyczaj najcięższy. Swój pierwszy raz masz za sobą, i teraz już dobrze wiesz co cię czeka, wiesz, że nie będzie […]

  4. zumbasg.com/ pisze:

    152552 654924Thank you for sharing with us, I conceive this website genuinely stands out : D. 844500

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *