Triathlon i maraton nie idą ze sobą w parze. Fakt, że trenując trzy dyscypliny najmniej poświęcasz czasu na bieganie jest chyba jedyną rzeczą, która w tej całej tri zabawie mi się nie podoba. Decydując się na mocne przygotowania do maratonu podjąłem decyzję, że oddaje się całym sobą bieganiu i robię to w 100 procentach, tym samym pływanie i rower poszły całkowicie w odstawkę …
100 dni przygotowań do maratonu pozwoliło mi wejść na zupełnie inny poziom biegania. Oswoiłem się z nowymi prędkościami, inaczej wygląda moja technika. Jedyne czego nie wiem, to na ile w rzeczywistości byłem w stanie pobiec ten maraton. Ciężka praca jednak na pewno prędzej czy później odda. Im dłużej się zastanawiam nad przyszłym rokiem, tym co raz bardziej jestem skłonny do ponownej próby przygotowań do królewskiego dystansu na koniec roku (ale o planach na 2017 więcej napiszę na początku roku).
Po “maratonie” miałem w planie dwa tygodnie odpoczynku. Tydzień aktywnego zwiedzania Teneryfy (też pojawi się post) obfitował w sporą ilość biegania, a także dużą ilość pieszych wycieczek. Na Wyspach udało mi się nabiegać blisko 70 km więc nie było to takie książkowe roztrenowanie. Do tego przyszło poczekać do tygodnie kiedy wróciłem do Warszawy. Jak zawsze po takich wyjazdach przez dwa dni dochodziłem do siebie. Po pracy szedłem prosto do łóżka, spałem po 9-10 godzin i mimo wielkiej chęci wstania o 6 kończyło się to wielką walką, żeby zebrać się na pójście do pracy na 9tą. Chciałem coś porobić, ale zwyczajnie nie miałem na to siły z rana. Na szczęście dwa razy udało mi się zebrać na po pracowe truchtanie. Aż w końcu w piątek przed wyjazdem do Berlina sam z siebie obudziłem się o 5tej gotowy na najlepszy początek dnia. Za dużo w tym tygodniu nie zrobiłem, ale jak widać tego było mi trzeba.
Nadszedł czas, aby wrócić do triathlonowego i treningowego trybu życia. Po blisko 4 miesiącach przerwy musiałem na nowo nauczyć się korzystania z różnego rodzaju sportowej ciuchlandii, codziennego prania ręczników po basenie, odszukać zasilacz do trenażera i tego, że ipad musi być cały czas naładowany, co by móc prowadzić moje rowerowe centrum zarządzania.
PŁYWANIE – tu nie spodziewałem się żadnych fajerwerków. Jestem całkowicie świadomy tego, że należę do tych osób, które jak raz w tygodniu na pływalnie to od razu tracą swoją pływalność. A co tu mówić jak nie trenowałem od września? No dobra – byłem kilka razy – można to policzyć na palcach jednej ręki – pluskanie jednak w wodzie przez 20 minut różni się mocno od treningów. Trzy treningi w tym tygodniu pokazały mi, że nie jest dobrze, ale nie ma też dramatu. Z każdym kolejnym wejściem do wody czuję, że coś tam pamiętam. To nie jest tak, że zapomniałem jak się pływa, ale technika to na pewno teraz mocno kuleje. Z prędkościami też nie jest to co było, ale od tego mam najbliższe 5 miesięcy, żeby wrócić do swoich starych możliwości, a nawet je poprawić. Wydolnościowo jest na pewno o niebo lepiej, bo w zasadzie w ogóle się nie męczę, to czego brakuje to na pewno siły w rękach.
Sam w to nie wierze, że to piszę, ale ROWER to coś czego mi brakowało. Serio! I to tych treningów na trenażerze. Wiem, że większość przeklina kręcenie w czterech ścianach, ale ja to lubię. To jedyny czas w którym mogę swobodnie pogapić się w telewizor, obejrzeć jakiś film, czy nadrobić półroczne zaległości serialowe. Udało mi się nawet opanować czytanie książki z iphona :)
Pierwszy raz nie był taki zły. Jak się okazało, moc w nogach jest nawet lekko lepsze jak cztery miesiące temu, jeżeli możemy mówi o jakiejkolwiek mocy w moim przypadku. Jestem na rowerze słabiutki, ale w tym właśnie tkwi cały diamencik. To tu mam jeszcze spore rezerwy do poprawy i to głównie na rowerze będę chciał się skupić na przygotowaniach.
Drugi raz już nie był taki cacy. Mięśnie odzwyczaiły się od siedzenia na siodełku i ciężko w ogóle było mi usadowić swój zgrabny tyłek. Przez godzinę wierciłem się – próbowałem znaleźć jakąkolwiek wygodną pozycję, ale takiej nie było. Udało mi się jednak wyprodukować pierwszą w życiu kałużę – może w końcu zacząłem odpowiednio trenować?
Czwarty trening rowerowy w ubiegłym tygodniu ze spokojnych godzinnych rozjazdów zamienił się już w dawkę 40 sekundowych sprintów. Od razu szybciej czas mija, a i można się przy okazji trochę zmęczyć. Jestem dobrej myśli jeśli chodzi o rower i mam nadzieję, że trenując w tym roku z pomiarem mocy uda mi się osiągnąć spory progres w tej konkurencji.
No i wisienka na torcie – BIEGANIE … Mało coś go w porównaniu do tego, co było przez ostatnie miesiące. Biega mi się (jeszcze) bardzo dobrze. Nogi (jeszcze) nie są, aż tak bardzo zmęczone rowerem, a i kilometry w nogach dużo mniejsze. Przyszedł jednak jeden trening, że gdyby nie to, że byłem w lesie to skończyłbym wcześniej. Nogi jak z kamienia, ale o dziwo trzymałem przyzwoite tempo. Mam nadzieję, że treningi maratońskie oddadzą w sezonie, a już pierwszy sprawdzian za dwa tygodnie. Bieg Chomiczówki, który potocznie nazywam biegiem dookoła śmietnika. Rok temu moim maksem było przebiec 15 kilometrów w tempie 4:15. Teraz miałem biec po tyle maraton. Na ile mnie stać zobaczymy już niedługo – wiem, że nie będzie to forma z grudnia, ale będzie można mocno się przetrzeć a tego mi brakuje!
Powrót do triathlonowego treningu jest o tyle fajny, że jest różnorodny. O ile bieganie nigdy mi się nie nudzi, to fajnie jest rozwijać się multi dyscyplinarnie. Odbudowywanie formy będzie jeszcze bardziej motywowało, kiedy początkowo będzie widać największy progres. Długa droga przede mną, ale to właśnie cykl treningowy lubię najbardziej. A teraz lecę wykorzystać Szczecińskie pofałdowanie terenu i zrobić trochę podbiegów.
Jeśli chcesz czytać o tym jak wyglądają treningi, koniecznie daj łapkę w górę. No i zabieramy się do roboty!