fbpx

Maraton, który się nie odbył …

Published on: 7 grudnia 2016

Filled Under: Podróże, W Biegu

Views: 16230

Tags: , , ,

Nawet nie wiem jak zacząć… miało być zupełnie inaczej? To będzie na pewno najtrudniejszy tekst, a właściwie relacja z biegu z jaką muszę się zmierzyć… dużo łatwiej było by pisać o tym, że na 37 kilometrze zaczęło być ciężko, że wiał wiatr, a tu nawet nie mogę tego napisać. Nie wiem co by było gdyby… najzwyczajniej w świecie nie mogłem nawet spróbować… choć tak bardzo chciałem…

Po 99 dniach przygotowań miał nadejść w końcu ten dzień. Po raz pierwszy nie stresowałem się przed maratonem. Wewnętrznie czułem spokój – wiedziałem ile pracy i serca włożyłem w te przygotowania. Wiedziałem, że jestem gotowy do stoczenia walki… Tyle razy podczas przygotowań wizualizowałem sobie kryzysowe momenty – spodziewałem się, że może być ciężko w pewnym momencie pod względem mięśniowym, ale przecież trzydziestki wychodziły idealnie. Bałem się wiatru, to on mógł, a właściwie miał rozdawać tego dnia karty. Powtarzałem, że deszcz to może padać – nie będzie idealnie, ale nie powinien pokrzyżować mi planów – przecież tyle razy podczas przygotowań biegałem w ulewie.

Sobota, 3 grudnia – 21:00

Najwyższa pora iść spać. Chciałem położyć się wcześniej, żeby móc spokojnie zasnąć. Wiedziałem, że pewnie z godzinę będę się przewalać z boku na bok, a w głowie krążyć będą mi myśli o maratonie. Po raz pierwszy tego nie było. Zasnąłem jak dziecko…

… śni mi się, że maraton jest odwołany. Nie wiem dlaczego, ale ten sen wydawał się taki realny. Przebudziłem się kilka razy. A może to też mi się śniło? Cały czas byłem przekonany, że mogę dalej spokojnie spać – nie ma sensu wstawać – przecież odwołali ten maraton to pośpię chociaż dłużej …

Niedziela, 4 grudnia – 5:00

Obudził mnie odgłos trzaskających okiennic. Słychać było co chwila huk i gwizdy wiatru. Spojrzałem na komórkę – 5ta rano – mam jeszcze godzinę snu. Zerknąłem jeszcze na aplikację z pogodą i widzę, że wieje 40km/h. Z lekkim strachem udało mi się jeszcze zasnąć na kilkadziesiąt minut …

Niedziela, 4 grudnia – 6:00

To już ! Nadszedł ten dzień na który tak długo czekałem. Nadal był we mnie wewnętrzny spokój i tak bardzo chciałem pobiec. Nie patrzyłem za okno. Nie wiedziałem nawet, że pada deszcz. Założyłem na siebie treningowe ubrania – długie leginsy – te same, które zakładam na siebie od trzech lat i tą samą bluzę. Poszedłem do kuchni zrobić herbatę i kanapki z miodem, których tak bardzo nie lubię. Powoli zaczął się przedstartowy rytuał. Co jakiś czas wizyta w toalecie. W tym czasie powoli budzili się pozostali i zaczęli krzątać się po apartamencie. Leżałem na kanapie ze słuchawkami w uszach i słuchałem mojej przedstartowej play listy (Top 10 przed biegiem). Na 45 minut udało mi się całkowicie wyłączyć i skupić wyłącznie na tym co mnie czeka za blisko 2 godziny. Ponownie wizualizowałem sobie kryzysowe momenty i metę, a w oczach pojawiały się łzy…  

Niedziela, 4 grudnia – 7:45

Ogarniam towarzystwo do wyjścia. Chłopaki marudzą, że po co iść tam tak wcześnie, skoro leje. Wyjrzałem przez okno – no pada – i co z tego? Sprawdzałem tylko na zegarku, że to już jest ten czas kiedy powinienem zacząć się lekko rozgrzewać …

15327359_1844372652443668_6163949653632730400_n

Niedziela, 4 grudnia – 8:00

Wychodzimy. Magda ubrana w ciepłe bluzy i kurtki przeciwdeszczowe zabiera rower. Ma jechać koło mnie. Dopingować kiedy będzie potrzeba. Wychodząc z klatki przekonuje się, że na prawdę pada. Nie – to nie pada – to po prostu seryjnie leje. Chłopaki wracają do apartamentu, a ja pełen determinacji truchtam na rozgrzewkę. Umawiamy się pod McDonaldem – trzysta, może czterysta metrów od startu. Nie mija 30 sekund a już jestem całkowicie mokry. Klimatyczne uliczki, którymi wcześniej chodziliśmy do centrum przypominają teraz lodowisko i są pełne kałuż. Pod złotymi łukami zostawiam Magdzie worek z rzeczami na start i idę dalej potruchtać. W mojej głowie deszcz nie istnieje. Wiem, że mam przed sobą do zrealizowania cel i bardzo chcę o niego zawalczyć. Zaczynam rozumieć, że może być ciężko bo nie są to warunki idealne, ale jestem zdeterminowany. Biegnie mi się bardzo luźno. Swobodnie przyśpieszam a tętno wydaje się jeszcze spać.

Niedziela, 4 grudnia – 8:15

Przenosimy się pod start. Stajemy pod wiatą przystanku autobusowego – dosłownie na wyciągnięcie ręki od startu. W strefie startowej pusto – zero żywego ducha. Słychać jednak muzykę i co jakiś czas przemawiającego komentatora. Jestem cały mokry. Z bluzy, która była pod kurtką przeciwdeszczową mogę wyciskać deszczówkę. Zaczyna być mi zimno. Staram się na ile to możliwe rozciągać i zrobić kilka wymachów, ale pod wypełnionym biegaczami przystankiem nie jest łatwo. Przyjeżdża przemoczona Magda, razem z gorącą herbatą. Trzymając ręce na kubku staram się ogrzać. Wymieniam ostatnie wiadomości z trenerem, a w głowie zaczynam zastanawiać się czy biec w singlecie, czy w koszulce z krótkim rękawem. Myślę nawet o założeniu rękawiczek, które wyrzucę na trasie. Zaczynam żałować, że w ostatniej chwili wyjąłem z bagażu rękawki – przecież przy 14-16 stopniach do niczego miały mi się nie przydać.

Niedziela, 4 grudnia – 8:35

Wychodzę znów na deszcz zrobić kilka przebieżek. Jest mi w zasadzie wszystko jedno i tak jestem cały mokry, a w ruchu jest trochę cieplej. Nogi są luźne jak nigdy. Bez problemu wchodzę w prędkość startową i trzymam tempo kilka razy przez około minutę.

Niedziela, 4 grudnia – 8:40

Chowam się do TOI-TOIa, który służy mi tego dnia za prywatną garderobę. Powoli zaczynam ściągać z siebie przemoczone do ostatniej nitki ciuchy i ubieram w strój startowy. Chwilę męczę się z założeniem skarpetek kompresyjnych na mokre nogi, ale udaje się. Wiążę buty …

Niedziela, 4 grudnia – 8:45

Jestem już gotowy – zostaje mi tylko założenie singletu…  nagle z głośników pada komunikat:

Z uwagi na zalanie trasy biegu, na tą chwilę start o godzinie 9tej zostaje przeniesiony na 10:30. Proszę obserwować kanały social media gdzie o 9:45 podane zostaną dalsze informacje

Ponownie przebieram się (tym razem w mokre ciuchy) i truchtamy do domu wysuszyć się i napić gorącej herbaty. Dzwonię do Doroty dać znać co się dzieje. Przypomina, żebym zjadł coś … To samo pisze do mnie Agnieszka Jerzyk.

Niedziela, 4 grudnia 9:00

Siedzimy już wszyscy przebrani w ciepłe rzeczy na kanapie. Ja zawinięty w koc z kubkiem ciepłej herbaty. Każdy zapatrzony w telefon, przegląda komentarze na fanpage Malaga Marathon. Jacek mówi, że to już nie ma sensu biec – przecież pada deszcz (say what?) … We mnie wciąż buzuje chęć walki … przecież nie raz biegałem kiedy padało …

15317906_1844386699108930_5175709652641918455_n

Niedziela, 4 grudnia 9:25

Po tym jak zobaczyliśmy zdjęcia z ulic Malagi zaczynamy rozumieć co się dzieje. Głośno zaczynamy mówić, że na bieg nie ma szans, ale wciąż czekamy na 9:45 …
15337610_1198787940215671_5724033680880932555_n

Niedziela, 4 grudnia 9:45

Każdy odświeża fanpage Maratonu, a tam cały czas brak informacji. Maciek sprawdza twittera – zadaje pytania. Okazuje się, że czekamy na decyzję władz miasta – biegniemy czy nie? To czekanie jest masakryczne. Cały czas nie wiem, czy za chwile nie będę musiał się na szybko ubrać i biec na linię startu…

Niedziela, 4 grudnia 10:05

Nadal brak informacji … gdzieś na twiterze pojawia się pierwsza nieoficjalna informacja, że maraton zostaje odwołany …

Niedziela, 4 grudnia 10:25

To już pewne … 

Niedziela, 4 grudnia 10:30

Treneiro wychodzi z basenu – chciał sprawdzić jak mi idzie. Odczytuje moje wiadomości …

%@$$@# lipa

Niedziela, 4 grudnia 10:35

Zaczynam do mnie dochodzić co się dzieje i zwyczajnie w świecie zamykam się na chwilę w pokoju, kładę na łóżku a oczy stają się mokre …

Malaga to miasto dosyć słoneczne. Średnio w roku pada tu 40 dni w roku, a zalanie miasta zdarza się raz na 60 lat … Jak by nie patrzeć – Jesteśmy wyjątkowi, skoro przydarzyło się to właśnie nam. Jest mi okropnie przykro, a teraz nawet zaczynam być zły. Włożyłem naprawdę dużo pracy w przygotowania. Zagrałem Va Banc. Jak nigdy dbałem o jedzenie. Przykładałem się do ćwiczeń uzupełniających. Przez te 99 dni biegałem w każdych warunkach pogodowych – wiedziałem, że mam cel i jestem pewien, że zrobiłem wszystko co mogłem, żeby jak najbardziej zbliżyć się do niego. Maraton to 99% przygotowań i 1% szczęścia. Tym razem, tego szczęścia zabrakło… Nie dane mi było sprawdzić, czy wykonana praca się opłaciła.

Mimo tego, że wewnątrz mnie są wciąż buzują się negatywne emocje to jestem jednak szczęśliwy, że to jedynie warunki pogodowe pokrzyżowały plany. Udało mi się przejść trudny okres przygotowań bez kontuzji i w zdrowiu, a to jest najważniejsze. Bardzo jestem wdzięczny Łukaszowi za to, jak przygotował mnie do startu. Zaufanie trenerowi to podstawa do dobrej współpracy.

Bardzo Wam też dziękuje za słowa wsparcia. To naprawdę wiele znaczy. Nawet takie wiadomości, poprawiają mi humor – jestem wtedy szczęśliwy, że chociaż Wam się udało!

Hej. Chciałam Ci powiedzieć, ze startując wczoraj w półmaratonie w Toruniu nie wiedziałam, ze start w Maladze został odwołany. Jedynie widziałam wcześniej twój post, ze leje. Myślałam, ze maraton wystartował. I chciałam Ci podziękować, bo za każdym razem, gdy chciałam zwolnić i miałam juz dość, przypominałam sobie, ze Tobie nawet ulewa nie przeszkadza i mimo wszystko walczysz o najlepszy czas. Dlatego wielkie dzięki za nową życiówkę

Myślałem, czy nie poszukać maratonu w najbliższym czasie. Mógłbym formę podtrzymać jeszcze tydzień dwa, jednak teraz w planie miałem krótkie wakacje, a kolejny weekend też już zaplanowany. Oczywiście nie ma problemu ze zmianą planów, jednak znalezienie maratonu w tym okresie czasu, z odpowiednią trasą i pogodą, nie jest łatwe. Nie jest też tanie, dlatego z bólem, podjąłem decyzja o odpuszczeniu.

Najbliższe kilka dni zamierzam aktywnie odpocząć na Teneryfie – zebrać siły na kolejny okres treningowy a do Malagi jeszcze wrócę – może tym razem nie po 2:59, a po 2:49?

Niedziela, 4 grudnia 11:59

Miało być wino w Maladze o 11:59 i było …

15203119_10155532249319447_1278008251281785046_n

Tym samym kończę rozpamiętywanie tego co się stało. Nie miałem na to, żadnego wpływu, a w życiu trzeba iść do przodu. Czas wyznaczyć kolejne cele i do nich dążyć …

Wtorek, 6 grudnia 13:50

RunEat zaczyna tydzień wakacji …

3 Responses to Maraton, który się nie odbył …

  1. Ania pisze:

    Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie Twojego rozczarowania. Twój profil na Instagramie obserwuję od niedawna i mocno trzymałam kciuki za maraton. Pomyśl, że to, czego dokonałeś przez 99 dni nie pójdzie na marne, zyskałeś znacznie więcej, niż może się wydawać. Powodzenia!!! :)

  2. Stefan Jungst pisze:

    Cześć Łukaszu! Chciałbym się odnieść do akapitu:”Zagrałem Va Banc. Jak nigdy dbałem o jedzenie. Przykładałem się do ćwiczeń uzupełniających. Przez te 99 dni biegałem w każdych warunkach pogodowych – wiedziałem, że mam cel i jestem pewien, że zrobiłem wszystko co mogłem, żeby jak najbardziej zbliżyć się do niego. Maraton to 99% przygotowań i 1% szczęścia. Tym razem, tego szczęścia zabrakło… Nie dane mi było sprawdzić, czy wykonana praca się opłaciła.” Oczywiście żal serce ściska, że po takim trudzie….pustka. Ale pomyślałem sobie, że coś mi tu…. Otóż wydaje mi się że jesteś na fajnej drodze do super-profesjonalizmu: otóż, według mnie, super-profesjonalista przygotowuje się na 110% do…każdego biegu. A więc przed Tobą jeszcze dziesiątki, jak nie setki, wspaniałych okazji do zmierzenia się z samym sobą i setkami innych „RunEat’ersów”. Będę trzymał kciuki za każdy Twój przyszły bieg i abyś przewalczył psychiczny zawód jaki Cię spotkał. Wiadomo, ile zależy od tego co się dzieje w głowie. Wybacz mi jeśli moje przesłanie wydało Ci się mędrkowaniem, bo ja biegam tylko w „parkrunie” i nie mam żadnych osiągnięć. Tak mi błysnęło w głowie… Obyś osiągał wszystkie założone cele…… :-))))
    Stef
    ps i oby zawsze było u Ciebie:”jak nigdy…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *