Izrael to już czwarte miejsce jakie udało nam się odwiedzić w ramach podróży z RunEatem. Zaczęło się spontanicznie z jednonocnym wypadem do Brukseli. Później był Rzym, rok temu Ateny. W tym roku przyszła pora na całkowicie inne miejsce – pierwszy raz odwiedziliśmy inny kontynent i był to też zupełnie inny wyjazd. Wpadając na pomysł wspólnych wyjazdów bardzo chciałem wyjść do ludzi z wirtualnego świata. Pisanie bloga to super sprawa, jednak kiedy możesz poznać kogoś, kto na codzień śledzi Twoje poczynania to powoduje, że blogowanie wchodzi na całkowicie inny poziom. Właściwie wychodzi poza schemat, a to przecież czytelnicy są w tym najważniejsi.
W tym roku pojechała nas potężna grupa 35 osób. To już nie jest mini trip, gdzie wszystko można na luzie załatwić – znaleźć mały apartament, wejść na szybko do restauracji … tu trzeba było trochę popracować logistycznie – znaleźć hotel w dobrej lokalizacji, a jednocześnie niekosztujący majątku – zorganizować transport z lotniska i w miarę zaplanować dzień. Nie mieliśmy dokładnego harmonogramu dla wszystkich – kiedy co zwiedzać – plan był jeden – dobrze się bawić !
Idea była prosta – rano biegamy (a niektórzy nawet i dwa razy), w ciągu dnia zwiedzamy miasto – kto chce idzie razem, kto ma ochotę działa na własną rękę – a jak damy radę to wieczorem umawiamy się na wspólną kolację.
Do Izraela przylecielismy w sobotę późnym wieczorem – tu zorganizowaliśmy sobie autokar, który zawiózł nas do hotelu – sprawa droższa od lokalnego transportu, ale przy tak dużej grupie dużo wygodniejsza – przede wszystkim czasowo – nie musisz czekać aż wszyscy kupią bilety, bez problemu przesiądą się z autobusu na autobus etc. Dodatkowo piątek i sobota to w Izraelu szabat, gdzie dużo rzadziej kursuje komunikacja.
Zaraz po przyjeździe do naszego nowego domu poszliśmy jeść … a raczej staraliśmy się znaleźć poleconą przez trip advisor knajpkę. Dość długi spacer wyssał z nas sporo energii, a zbliżała się już północ. Kiedy dotarliśmy do miejsca, okazało się, że kuchnia jest już zamknięta – nie muszę chyba pisać, jaki zawód pojawił się na naszych twarzach. Na całe szczęście w okolicy było jeszcze kilka miejsc, i tak chodząc przez chwilę od miejsca do miejsca, większość z nas wylądowała w knajpce: Meatos. Mimo, że same miejsce bardziej przypominało burgerownie mieli też w ofercie hummus, a ten był po prostu przepyszny – zamówiliśmy jak zawszę kilka różnych, żeby móc spróbować różnych smaków jednocześnie dzieląc się daniami. To był też pierwszy zimny prysznic dla nas – Izrael okazał się naprawdę drogi …
Jestem ostatnią osobą, która za granicą przelicza ceny – w Izraelu nawet nie trzeba przeliczać, bo kurs szekla w stosunku do złotówki to jeden do jednego. Ceny niestety zwalają z nóg – w restauracji trzeba liczyć około 50 szekli za małe danie. Kieliszek, a raczej plastikowa szklanka czerwonego wina to 20-30 szekli (na plaży, czy w bardziej turystycznych miejscach nawet 40…). Kawa – 20 … Jedzenie jakie zjedliśmy było przepyszne – wróciliśmy do hotelu długim spacerem wzdłuż plaży i tak zakończył się nasz pierwszy dzień.
Nazajutrz umówiliśmy się na wspólne bieganie – 8 rano dało nam kilka godzin snu. Słońce powoli zaczynało już unosić się nad miastem, a my prawie całą ekipą wspólnie wybiegaliśmy 8 kilometrów w kierunku starego portu. Już wtedy zauważyłem, że to najbardziej rozbiegane miasto jakie widziałem na świecie – nie ważne, która godzina, na promenadzie dziesiątki jak nie setki biegaczy. Sama trasa częściowo wybiega poza promenadę i przestaję być już urokliwa, ale na pewno jest gdzie biegać.
W ciagu dnia zwiedzaliśmy miasto – wszystko na nogach (razem z bieganiem tego dnia około 45 kilometrów) – naszym pierwszym celem było śniadanie w lokalnej knajpce na ulicy, a następnie stare miasto z pchlim targiem. Ma to wszystko swój urok, ale czy jest to coś zupełnie innego, czego wcześniej nie widziałem? Tu mam mały dylemat. Mam wrażenie, że sam Tel Aviv to poplątanie różnych regionów – trochę w nim Azji – Bangkoku, Damaszku czy Pekinu, a jednocześnie trochę Europy. Nie do końca czuję, czy jest w nim coś wyjątkowego pod względem architektury, bo o jedzeniu mógłbym się rozpisywać w samych superlatywach. Hummus mógłbym jeść codziennie – wszędzie smakuje inaczej i każdy jest pyszny. Do tego gorąca pita, pasta z avokado, czy tureckie kebaby – to wszystko smakuje zupełnie inaczej niż u nas w Polsce i nawet dla samego jedzenia warto pojechać.
Ciekawym doświadczeniem było dla nas udanie się na kurs gotowania Szakszuki. Co prawda nie jest to danie oryginalnie pochodzące z Izraela, ale jest tam bardzo popularne, i jednocześnie inne niż jadłem do tej pory. Na blogu znajdziecie mój przepis:
Jajka w pomidorach ze szparagami i chorizo
Fajny – inny niż siedzenie w restauracji – sposób na spędzenie wieczoru poznając jednocześnie tajniki regionalnej kuchni. Co prawda byliśmy dosyć głodni, a całość gotowania zajęła blisko 2 godziny to warto było czekać – pieczony bakłażan czy kalafior polany pastą tahini, do tego pikantna szakszuka – tak wyglądała nasza kolacja – dla mnie brakowało mięsa, ale skoro tubylcy tak jedzą to nie będę narzekać.
Kolejny dzień to wyprawa do Jerozolimy i Morze Martwe. Jeżeli będziecie się wybierać to polecam zorganizować to samemu aniżeli płacić za wycieczkę, która będzie dużo droższa. Do Jerozolimy można się dostać bardzo sprawnie autobusem – 405 lub 415 i jedzie on około godziny. Koszt to 32 szekle. Kursuje co 20 minut – planowanie przejazdów z mapami googla działa bardzo sprawnie i rozkłady się zgadzają.
Tu też podzieliliśmy się na grupy – część chciała pojechać do Betlejem, część spędzić cały dzień w Betlejem, a moja grupka postanowiła jeszcze odwiedzić Morze Martwe, które oddalone jest o kolejną godzinę jazdy od Jerozolimy (autobus 486 do Kalia Beach). Dzięki temu, że nie narzucaliśmy wszystkim gotowego planu zwiedzania, każdy mógł zrobić to na czym najbardziej mu zależy.
Ciężko mi się odnieść jednoznacznie do same Jerozolimy. Jako, że od małego podróżuje to widziałem już trochę świata, i nie było w samej starówce, tego czegoś co myślałem, że mnie zaskoczy. Wchodząc przez Damascus Gate znaleźliśmy się na gigantycznym bazarze z wąskimi alejakmi pomiędzy budynkami z setkami małych kramików. Z jednej strony sprzedawane aromatyczne przyprawy, a zaraz obok żelki … Orientalne ciuchy, czy dewocjonalia, żeby zaraz obok zobaczyć podrabiane najki czy adidasy … Takiego wszystkiego po trochu. Prawdopodobnie, gdyby to był mój pierwszy raz w takim klimacie to czuł bym jakiś zachwyt, albo zainteresowanie, a tak przyznam szczerze, że chciałem jak najszybciej wyjść z tego bazarowego harmidru.
Święta ziemia – miejsca, które znamy z religii, a to wszystko otoczone wielkim targowiskiem. Szczytem był moment, kiedy doszliśmy do Bazyliki Grobu Świętego. Jesteśmy przy najważniejszym kościele dla ludzi – miejscem kultu – symboliczny, gdzie znjaduje się grób Chrystusa, a obok siłownia – jakoś to wszystko mi nie leży, ale być może muszę tam wrócić sam, żeby przeżyć to bardziej wewnętrznie, bo na tą chwilę to bardziej mam wrażenie, że VENI VIDI VICI …
To co najbardziej mnie zainteresowało to ściana płaczu – tu widać było coś mistycznego – widać, że to ważne miejsce dla wyznawców judaizmu. Z drugiej strony moment kiedy widzisz, jak mężczyźni z jednej strony muru się modlą, czy grają, rozmawiają, a ich kobiety z drugiej strony barykady wspierają się na palce, żeby zobaczyć i im kibicować dla nas ludzi żyjących w zupełnie innej kulturze jest dosyć dziwnym doświadczeniem i nie do końca łatwym do zrozumienia. Co kraj to obyczaj i może właśnie to w różnicach kulturowych jest najciekawsze, że możemy podziwiać coś co dla nas wydaje się zupenym absurdem. W tej obserwacji ważne jest, żeby nie krytykować – znamy swój świat, a każda religia, czy zwyczajnie kultura ludzka jest inna, a my nie jesteśmy od tego, żeby to oceniać.
W tym całym zabieganiu byliśmy bardzo głodni, a czasu nie mieliśmy za dużo. Dlatego też przechadzając się po wąskich uliczkach postanowiliśmy zjeść w jednej z lokalnych restauracji – prosta w bramie z nieźle wyglądającym kebabem i dodatkami. Weszliśmy większą grupą i nie pytając o kartę zamówiliśmy to do czego zachęcał właściciel – część wzięła mięso shorme – kebab, inni kurczaka, a większość z nas, w tym ja mięso mielone z wieprzowiny. Do wszystkiego dostaliśmy hummus, pitę oraz przeróżne warzywa – w dużej mierze kiszone – np. burak kiszony?
Będąc w tych rejonach jeżeli chcecie jeść mięso to decydujcie się na to jedzą lokalsi – kurczak nie jest tu najlepszym rozwiązaniem co potwierdziło się w tej miejscówce. Nie sprawdzając karty, nie pytając o cenę zdaliśmy się na to co dostaniemy – chyba trochę naiwnie liczyliśmy na to, że w takiej lokalnej knajpce cenie nie będą z kosmosu – tu się jednak mocno pomyliliśmy co wyszło na jaw, kiedy przyszło do płacenia rachunku. Wyszło po 100 szekli na osobę – całkiem sporo jak na dwa kawałki mięsa, pitę, sok z granata i kilka warzywek – no ale za frycowe trzeba płacić.
Zdecydowanie najfajniejszym momentem tego dnia była nasza wyprawa nad Morze Martwe – mieliśmy jechać większą ekpią, ale nie wszyscy wyrobili się na autobus. Po około godzinnej jeździe w dół – dosłownie cały czas w dół bo zjechaliśmy na poziom 428 metrów poniżej poziomu morza znaleźliśmy się nad najbardziej zasolonym jeziorem świata. Tu kolejne szekle do wydania – wstęp na zamkniętą plaże to kolejne 60 szekli – coż raz się żyję. Byłem bardzo ciekawy tego, jak bardzo słona jest woda i czy naprawdę tak bardzo wywala nogi do góry – nie kłamali – pływa się idealnie i na pewno niezłe miąłbym tam wyniki w triathlonie. Szybkie pływanko by było! Do tego nałożona maseczka z zasolonego morza spowoduje, że już zawsze będziemy młodo wyglądali – szkoda tylko, że przewidują, że w ciągu 40 lat morze całkowicie wyschnie – jeżeli chcecie je zobaczyć to śpieszcie się!
Tym co na pewno odstrasza od Izreala jest poziom kontroli na lotnisku – szczególnie przy wylocie … jeżeli słyszysz od ludzi i czytasz u mnie, żeby pojawić się conajmniej na 3 godziny przed odlotem to UWIERZ W TO !!! Jako grupa byliśmy dokładnie przepytywani – ja miałem pytania nawet o to jakie dystanse i jakim tempem biegałem … nie wiem po co im takie informacje, ale w tym samym czasie przepytywana była losowa osoba z grupy, żeby sprawdzić czy nasze odpowiedzi są zbieżne. Potem przychodzi moment na kontrolę bagaży – sprawdzone jest dosłownie wszystko – włącznie z mokrymi kąpielówkami …
Myślę, że sam Izrael jest miejscem wartym zobaczenia, aczkolwiek nadal nie umiem się określić czy mi się podobał, czy nie – na pewno to fajne miejsce na wydłużony weekend tak jak my byliśmy – można liznąć wszystkiego po trochu, ale jeżeli chcecie dokładniej go zeksplorować to na pewno potrzeba dużo więcej czasu. Myślę, że na samą Jerozolimę potrzeba kilku dni. Nie wiem kiedy wrócę, ale na pewno mam to w planie – chciałbym jednak zobaczyć jeszcze raz kilka miejsc, no i nie zrobiłem sobie zdjęcia z popularnymi skrzydłami!
Poniżej kilka info i linków – jak macie jakieś szczegółowe pytania o miejsca to dajcie znać.
PRZELOT – Wizzair – 250 PLN
HOTEL – The Gordon Inn – 560 PLN za 3 noce
BUS Tel Aviv – Jerozolima – 12 PLN – linia 405 / 415
BUS Jerozolima – Dead Sea – 25 PLN – linia 386
HUMMUS w restauracji – 20-40 PLN
FALAFAEL na ulicy – 10 PLN
WINO/PIWO w restauracji – 20-40 PLN
Kurs gotowania szakszuki – 45 PLN
Abu Zaki Restaurant – polecam Musake i kebaba w sosie pomidorowym – 100 PLN (z winem i przystawkami)
Meatos – pyszny hummus !!!
Zapraszam na kolejny wyjazd z RunEatTRIps! Myśle, że będzie ich więcej niż po jednym na rok!
Dajcie znać w komentarzach gdzie chcielibyście pojechać!
Hej!
Jakbys cis organizowal to ja sie chetnie skusze na wlochy-sycylia bylaby idealna. Tylko daj znac jakies 3 miesiace wczesniej coby urlop z pracy dalo sie jeszcze wytargowac :)
Tam mnie jeszcze nie bylo, wiec chetnie pojade :)