Niespełna rok temu, biegłem swój ostatni mocny maraton w Wiedniu. Podjarany wciąż aktualną życiówką (3:19:47) kilka dni po powrocie z Austrii, zaraz jak tylko ruszyły zapisy na paryski maraton zapisałem się , nie zastanawiając się dokładniej po co to robię. Byłem na biegowym highu i znów na wiosnę chciałem zrobić mocny wynik. Tym samym namówiłem kilka(naście) osób na wspólny wyjazd do stolicy światowej mody. Najwyższa pora wyłożyć karty na stół – w Paryżu stanę na linii startu, ale maratonu nie ukończę…
Pomyślicie, no skoro z takim podejściem idziesz na bieg, to fakt – raczej marne szanse na ukończenie. Sprawa jest znacznie prostsza. Po minięciu znacznika z 18 kilometrem, ściągnę numer startowy i zejdę z trasy.
Od kilku dni, dostawałem pytania, jaki cel na maraton. Czy zamierzam biec dla funu, podobnie jak w Nowym Jorku, a może mam w głowie jakiś konkretny wynik. Już jakiś czas temu, kiedy wspólnie z Łukaszem zastanawialiśmy się nad kalendarzem startowym na 2016 rok, maraton w Paryżu odpadł w przedbiegach.
Ubiegły sezon minął pod znakiem triathlonu i tak będzie i w tym. Pobiegnięcie mocnego maratonu na 2 miesiące przed rozpoczęciem zmagań w tri byłoby głupie. Mocny wysiłek na pograniczu trzech godzin z małym hakiem byłby zbyt obciążający dla organizmu. Nie będę kokietować – jestem obecnie w życiowej formie, a wciąż jestem w okresie przygotowawczym. Start w Maniackiej Dyszcze był typowo kontrolnym, prosto z treningu, bez odpuszczania. Gdybym teraz postanowił walczyć o wynik maratonie, wykorzystałbym moment, ale jednocześnie pożegnał się z formą. W okresie wakacyjnym mógłbym tylko pobawić się w triathlon, a nie walczyć o lepsze wyniki.
Wszystko jest kwestią odpowiednich priorytetów. Bieganie było, jest i zawsze będzie dla mnie numerem jeden. To jest ta konkurencja w triathlonie, w której czuję się najmocniejszy. Dlatego też cieszę się, że jest ona na końcu zmagań, bo w momencie kiedy większość triathlonistów opada z sił, sam dostaje wtedy energetycznego kopa. Może to i głupie, ale fakt, że wyprzedzasz wszystkie te osoby, które jeszcze kilka chwil temu mijały Cię na rowerze jeszcze bardziej motywuje do mocnego biegu.
W tym roku, a właściwie w pierwszej jego połowie stawiam na triathlon. Z mocnego biegania zostaje mi półmaraton w Budapeszcie, który już za dwa tygodnie i może jeszcze jeden kontrolny start na dyszkę. Od maja aż do sierpnia to zabawa, ale i walka o czas w triathlonie. Ostatni start planuję w Chodzieży, z którą mam do załatwienia porachunki po ubiegłym roku. Dwa trzy tygodnie luzu, żeby dać organizmowi się zregenerować – tu postaram się wykorzystać voucher do SPA, który był jedną z nagród w Blog Roku, i tym samym z początkiem września rozpocznę przygotowania do maratonu, który planuję pobiec na przełomie listopada i grudnia. Trzy miesiące to dobry czas na mocne treningi, które będą już bazowały na miejmy nadzieje solidnej bazie, którą do tego czasu jeszcze wypracuję.
Gdzie ten maraton? Obecnie w głowie są trzy miejsca – Malaga, Florencja, oraz Walencja, w której biegłem już półtora roku temu. Wymienione trasy cieszą się mianem szybkich, więc będzie szansa na powalczenie o dobry wynik :) Na tę chwilę wygrywa Malaga, która rozgrywana jest w pierwszy weekend Grudnia. Tym samym rzucam propozycję wspólnego wyjazdu :) Wiadomo, że po maratonie trzeba odpocząć, a z Malagi na Gibraltar droga krótka, więc chyba nie muszę Was namawiać :)
Kilka dni temu koleżanka zapytała, czy nie żałuję, że nie dostanę medalu. Skoro już tam jestem to może warto by dotruchtać do końca. Po pierwsze primo nie biegam dla medali :) Po drugie primo, mój plan treningowy ma ręce i nogi :) A po trzecie primo ultimo bardzo chętnie zrobię mocny trening, a później będę kibicować znajomym, którzy będą zmagać się z królewskim dystansem.
Nie nie żałuję, że mam pakiet i nie przebiegnę maratonu. Mam jeszcze przed sobą sporo biegania i chciałbym, przy osiąganiu lepszych wyników wciąż mieć z tego radość i zabawę, a tym samym robić to bez kontuzji :)
To tyle :) Taka moja mała spowiedź :) A teraz czas zrobić mocny trening. Dla ciekawskich na trasie paryskiego maratonu będę wyglądał pewnie dość dziwnie. Zacznę od 3 kilometrowej rozgrzewki – zapewne będę biegł dużo wolniej od pozostałych. Ba – nawet zatrzymam się na chwilę, co może wyglądać komicznie, żeby już na trzecim kilometrze się rozciągać. Zrobię później kilka przebieżek – tu też będzie zdziwienie na oczach pozostałych biegaczy. Co ten koleś takie sprinty krótkie robi. Po czym przejdę do zadania głównego – 4×3 km w tempie od 4:10 do poniżej 4 min/km. Tu z kolei będę wyprzedzać pozostałych, żeby co niecałe 12 minut robić 3 minutową przerwę na truchtanie. To na pewno będzie ciekawe doświadczenie :)
Trzymam kciuki za wszystkich startujących dziś w Warszawie, Paryżu i Dębnie. Jeśli jeszcze w innym miejscu biegniecie to tez jestem z Wami :) Powodzenia i dobrego biegu :)
Szczerze z całego serca polecam Malagę! Nie wiem jaka jest trasa maratonu ale jest to przepiękne miasto, małe ale cudowne, więc chociażby dlatego warto. Andaluzja jest magiczna :) Gdybym kiedykolwiek miała zmieniać miejsce, w którym miałabym żyć to byłaby to właśnie Malaga :)
Po tym wpisie zrozumiałem po co tak naprawdę jest trener w tej dyscyplinie, nawet dla amatora. ;)
amatorem nawet bardziej potrzebny :)